Czytając listy św. Maksymiliana Marii Kolbe do jego matki
uświadomiłem sobie, jaki wielki wpływ miało życie jego rodziców na decyzje przyszłego
świętego. Nie byłoby franciszkanina o. Maksymiliana Marii Kolbego, gdyby nie
było heroicznego życia Marianny i Juliusza Kolbe. Rajmund (imię chrzcielne św.
Maksymiliana) wraz ze swoim bratem Franciszkiem postanowili zostać
franciszkanami. W tym celu udali się do Lwowa, gdzie wstąpili do małego
seminarium franciszkanów konwentualnych. Już wtedy Rajmund oddał się Maryi.
Stało się to przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej, w
tym samym miejscu, gdzie w 1656 r. król Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową
Polski i złożył sławne śluby.
„Z twarzą pochyloną ku ziemi” - napisze
w swoich pamiętnikach – „obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej na
ołtarzu, że będę walczył dla Niej. Jak? - nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie
walkę orężem materialnym”.[1]
Rajmund był patriotą. I chociaż wcześniej postanowił
zostać franciszkaninem i kapłanem, miłość do Ojczyzny zdawała się być do tego
przeszkodą. Bo zrozumiał, że nie da się pogodzić zbrojnej walki o wolność
Ojczyzny z powołaniem zakonnym. Postanowił więc nie wstępować do nowicjatu i do
takiego kroku zamierzał przekonać swego brata. Kiedy już miał iść do o.
prowincjała, aby mu o tym powiedzieć, stało się coś, co zmieniło jego decyzję.
Dziewięć lat później pisał o tym w liście do swojej mamy:
„Najdroższa Mamo
(…) Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o
habit i jego (Franciszka) chciałem odwieść… i wtedy była ta pamiętna chwila,
kiedy idąc do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić
do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka – do rozmównicy”.
Co takiego wtedy się stało? O tym możemy przeczytać w
przypisie: „Matka przyjechała wtedy do Lwowa donieść swoim synom, że po długich
rozmowach z mężem zdecydowali się oboje opuścić ten świat i poświęcić
szczególnej służbie Bogu. Ojciec miał pójść na tercjarza franciszkańskiego do
Krakowa, a matka zamieszkać u Sióstr Benedyktynek we Lwowie. Wobec takiej
postawy rodziców i sam o. Maksymilian Maria Kolbe postanowił ostatecznie wybrać
życie zakonne. Przedtem wyobraźnia stawiała mu przed oczy piękną i bohaterską
drogę służby wojskowej – dla wolnej Polski”.
Po tym wyjaśnieniu wracamy do przerwanego listu św.
Maksymiliana: „I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie. – Już 9 lat
prawie minęło od tej chwili; z trwogą i z wdzięcznością ku Niepokalanej,
narzędziu miłosierdzia Bożego, myślę o tej chwili. – Co by się stało, gdyby Ona
nie podała wtedy swej ręki…”.[2]
Tak jak nie mielibyśmy św. Augustyna bez modlitwy i łez
św. Moniki, tak i też, jak sądzę, nie byłoby św. Maksymiliana bez jego rodziców
i ich wspaniałomyślnej decyzji. Oczywiście bardzo ważne jest tu jego oddanie
się Niepokalanej. To Ona tak pokierowała wydarzeniami, że przybycie matki
nastąpiło w decydującym momencie. Niepokalana posłużyła się rodzicami młodego
Rajmunda. Ich decyzja rozstania się i zamieszkania oddzielnie w różnych klasztorach
miała decydujący wpływ na jego postanowienie wstąpienia do franciszkanów.
Kiedy tak to sobie rozważałem, przypomniała mi się inna
historia. W czasie mojego pobytu w Niemczech miałem częsty kontakt z siostrami
św. Franciszka Solano, których klasztor mieścił się tuż obok naszego. Średnia
wieku we wspólnocie bardzo wysoka; zakonnice praktycznie nie miały powołań. Wielka
była więc ich radość, gdy doczekały się ślubów czasowych młodej kandydatki. Była
pogodna i lubiana przez wszystkich. Siostry wiązały z nią żywą nadzieję na odmłodzenie
wspólnoty. Na Mszy św., w czasie której składała śluby czasowe, siostry z tego
powodu śpiewały „Chwała na wysokości Bogu”. Nie było takiego wymogu liturgii. Był to wyłącznie wyraz ich radości.
Któregoś dnia opowiadała swoim współsiostrom, że jej
matka, która była wdową, spytała się jej i pozostałych swoich dzieci, czy będą
miały coś przeciwko, jeśli do ich rodzinnego domu sprowadzi się jej
„przyjaciel” i zamieszka z nią, mimo, iż nie mieli ślubu. Ona, „oczywiście, nic
przeciwko temu nie miała”. Może nie miała odwagi wymagać od matki, a może podobnie
jak ona, rzeczywiście nie widziała nic złego w tym, że jej matka będzie żyć z
mężczyzną bez ślubu.
Kilka miesięcy później ta młoda zakonnica opuściła zgromadzenie,
co w tej sytuacji uważam za decyzję jak najbardziej zrozumiałą. Przecież nie
widziała nic złego w konkubinacie swojej matki. A jeśli życie małżeńskie czy samotnej wdowy nie jest w niczym lepsze od
życia w konkubinacie, to tym bardziej nie ma istotnej różnicy pomiędzy
życiem ślubami zakonnymi, a jakimkolwiek innym sposobem życia.
Hmmm - więcej zrobił dla Polski ten jeden człowiek z krzyżem niż tysiące chłopaków z karabinami.
OdpowiedzUsuńPrawdą jest tytuł - bez przykładu rodziców nie było tak wspaniałego człowieka.
Nie jestem pewien czy to sprawiedliwa ocena. Pewne sytuacje wymagają szczególnych środków. I obowiązkiem obywateli jest bronić ojczyzny kiedy napada na nią wróg.Trudno powiedzieć czy zrobił więcej, bo ofiara tych którzy zginęli w obronie kraju pewnie jest równie wartościowa. Zastanawiam się, czy w ogóle jest zasadne takie porównywanie.
OdpowiedzUsuńCzy ten komentarz nie miał być chyba do innego wpisu? Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie zawarte w Pana komentarzu, to myślę, że do takiej oceny uprawnia właśnie św. Maksymilian i przykład jego życia
UsuńJeszcze raz przeczytałem Pana komentarz.
Usuń"Trudno powiedzieć czy zrobił więcej, bo ofiara tych którzy zginęli w obronie kraju pewnie jest równie wartościowa. Zastanawiam się, czy w ogóle jest zasadne takie porównywanie."
Nie było celem ani tego, ani żadnego innego mojego wpisu dokonanie takiego porównania czy oceny.
Pozdrawiam
Odniosłem się do wypowiedzi makromana "Hmmm - więcej zrobił dla Polski ten jeden człowiek z krzyżem niż tysiące chłopaków z karabinami. "
OdpowiedzUsuńMarku - może warto się wyrwać z okopów myślenia i sięgnąć po broń duchową? Czy Chrystus poszedł na wojnę ze złem uzbrojony w karabin? Czy pierwsi chrześcijanie orężnie z lwami na arenach walczyli?
UsuńSam jestem człowiekiem czynu i prędzej chwycę za karabin niż różaniec - ale mam świadomość jak bardzo marną bronią jest to żelastwo.
Nie twierdzę że nie warto. Co do pierwszych chrześcijan to kiedy wysyłano ich na arenę pełną dzikich zwierząt to raczej oręża nikt im do ręki nie dawał, więc nawet gdyby chcieli to nie mieliby czym walczyć (co nie znaczy że chcieli to robić). Myślę że walka z karabinem nie wyklucza walki różańcem, człowiek ma prawo do obrony własnej, swoich bliskich i swojego mienia. Oczywiście rozumiem do czego zmierzasz, ale czasem trzeba chwycić za broń i walczyć bronią. Przykładów kiedy Bóg wysyłał ludzi do walki jest w Starym Testamencie całkiem sporo :)
UsuńJeśli pytasz to nie jestem pacyfistą. Pisałem już. Jeśli!chodzi o pierwszych chrześcijan to warto jednak nie opierać się o Quo Vadis w wersji filmowej, ale poszukać w źródłach. Rzymianie dawali w takich sytuacjach broń skazańcom, żeby zaostrzyć widowisko. Często było tak że skazani na śmierć walczyli ze sobą wzajemnie i zabijali się na arenach.
Usuń