Szukaj na tym blogu

piątek, 9 października 2015

Nie byłoby św. Maksymiliana bez przykładu jego rodziców



Czytając listy św. Maksymiliana Marii Kolbe do jego matki uświadomiłem sobie, jaki wielki wpływ miało życie jego rodziców na decyzje przyszłego świętego. Nie byłoby franciszkanina o. Maksymiliana Marii Kolbego, gdyby nie było heroicznego życia Marianny i Juliusza Kolbe. Rajmund (imię chrzcielne św. Maksymiliana) wraz ze swoim bratem Franciszkiem postanowili zostać franciszkanami. W tym celu udali się do Lwowa, gdzie wstąpili do małego seminarium franciszkanów konwentualnych. Już wtedy Rajmund oddał się Maryi. Stało się to przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej, w tym samym miejscu, gdzie w 1656 r. król Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową Polski i złożył sławne śluby. 
„Z twarzą pochyloną ku ziemi” - napisze w swoich pamiętnikach – „obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej na ołtarzu, że będę walczył dla Niej. Jak? - nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie walkę orężem materialnym”.[1]
 
Rajmund był patriotą. I chociaż wcześniej postanowił zostać franciszkaninem i kapłanem, miłość do Ojczyzny zdawała się być do tego przeszkodą. Bo zrozumiał, że nie da się pogodzić zbrojnej walki o wolność Ojczyzny z powołaniem zakonnym. Postanowił więc nie wstępować do nowicjatu i do takiego kroku zamierzał przekonać swego brata. Kiedy już miał iść do o. prowincjała, aby mu o tym powiedzieć, stało się coś, co zmieniło jego decyzję. Dziewięć lat później pisał o tym w liście do swojej mamy: 

„Najdroższa Mamo
(…) Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o habit i jego (Franciszka) chciałem odwieść… i wtedy była ta pamiętna chwila, kiedy idąc do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka – do rozmównicy”. 

Co takiego wtedy się stało? O tym możemy przeczytać w przypisie: „Matka przyjechała wtedy do Lwowa donieść swoim synom, że po długich rozmowach z mężem zdecydowali się oboje opuścić ten świat i poświęcić szczególnej służbie Bogu. Ojciec miał pójść na tercjarza franciszkańskiego do Krakowa, a matka zamieszkać u Sióstr Benedyktynek we Lwowie. Wobec takiej postawy rodziców i sam o. Maksymilian Maria Kolbe postanowił ostatecznie wybrać życie zakonne. Przedtem wyobraźnia stawiała mu przed oczy piękną i bohaterską drogę służby wojskowej – dla wolnej Polski”.

Po tym wyjaśnieniu wracamy do przerwanego listu św. Maksymiliana: „I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie. – Już 9 lat prawie minęło od tej chwili; z trwogą i z wdzięcznością ku Niepokalanej, narzędziu miłosierdzia Bożego, myślę o tej chwili. – Co by się stało, gdyby Ona nie podała wtedy swej ręki…”.[2]

Tak jak nie mielibyśmy św. Augustyna bez modlitwy i łez św. Moniki, tak i też, jak sądzę, nie byłoby św. Maksymiliana bez jego rodziców i ich wspaniałomyślnej decyzji. Oczywiście bardzo ważne jest tu jego oddanie się Niepokalanej. To Ona tak pokierowała wydarzeniami, że przybycie matki nastąpiło w decydującym momencie. Niepokalana posłużyła się rodzicami młodego Rajmunda. Ich decyzja rozstania się i zamieszkania oddzielnie w różnych klasztorach miała decydujący wpływ na jego postanowienie wstąpienia do franciszkanów. 

Kiedy tak to sobie rozważałem, przypomniała mi się inna historia. W czasie mojego pobytu w Niemczech miałem częsty kontakt z siostrami św. Franciszka Solano, których klasztor mieścił się tuż obok naszego. Średnia wieku we wspólnocie bardzo wysoka; zakonnice praktycznie nie miały powołań. Wielka była więc ich radość, gdy doczekały się ślubów czasowych młodej kandydatki. Była pogodna i lubiana przez wszystkich. Siostry wiązały z nią żywą nadzieję na odmłodzenie wspólnoty. Na Mszy św., w czasie której składała śluby czasowe, siostry z tego powodu śpiewały „Chwała na wysokości Bogu”. Nie było takiego wymogu liturgii. Był to wyłącznie wyraz ich radości. 

Któregoś dnia opowiadała swoim współsiostrom, że jej matka, która była wdową, spytała się jej i pozostałych swoich dzieci, czy będą miały coś przeciwko, jeśli do ich rodzinnego domu sprowadzi się jej „przyjaciel” i zamieszka z nią, mimo, iż nie mieli ślubu. Ona, „oczywiście, nic przeciwko temu nie miała”. Może nie miała odwagi wymagać od matki, a może podobnie jak ona, rzeczywiście nie widziała nic złego w tym, że jej matka będzie żyć z mężczyzną bez ślubu. 

Kilka miesięcy później ta młoda zakonnica opuściła zgromadzenie, co w tej sytuacji uważam za decyzję jak najbardziej zrozumiałą. Przecież nie widziała nic złego w konkubinacie swojej matki. A jeśli życie małżeńskie czy samotnej wdowy nie jest w niczym lepsze od życia w konkubinacie, to tym bardziej nie ma istotnej różnicy pomiędzy życiem ślubami zakonnymi, a jakimkolwiek innym sposobem życia.



[2] Błogosławiony Maksymilian Maria Kolbe, „Wybór pism”, str. 25.

8 komentarzy:

  1. Hmmm - więcej zrobił dla Polski ten jeden człowiek z krzyżem niż tysiące chłopaków z karabinami.
    Prawdą jest tytuł - bez przykładu rodziców nie było tak wspaniałego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem pewien czy to sprawiedliwa ocena. Pewne sytuacje wymagają szczególnych środków. I obowiązkiem obywateli jest bronić ojczyzny kiedy napada na nią wróg.Trudno powiedzieć czy zrobił więcej, bo ofiara tych którzy zginęli w obronie kraju pewnie jest równie wartościowa. Zastanawiam się, czy w ogóle jest zasadne takie porównywanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ten komentarz nie miał być chyba do innego wpisu? Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie zawarte w Pana komentarzu, to myślę, że do takiej oceny uprawnia właśnie św. Maksymilian i przykład jego życia

      Usuń
    2. Jeszcze raz przeczytałem Pana komentarz.

      "Trudno powiedzieć czy zrobił więcej, bo ofiara tych którzy zginęli w obronie kraju pewnie jest równie wartościowa. Zastanawiam się, czy w ogóle jest zasadne takie porównywanie."

      Nie było celem ani tego, ani żadnego innego mojego wpisu dokonanie takiego porównania czy oceny.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Odniosłem się do wypowiedzi makromana "Hmmm - więcej zrobił dla Polski ten jeden człowiek z krzyżem niż tysiące chłopaków z karabinami. "

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marku - może warto się wyrwać z okopów myślenia i sięgnąć po broń duchową? Czy Chrystus poszedł na wojnę ze złem uzbrojony w karabin? Czy pierwsi chrześcijanie orężnie z lwami na arenach walczyli?

      Sam jestem człowiekiem czynu i prędzej chwycę za karabin niż różaniec - ale mam świadomość jak bardzo marną bronią jest to żelastwo.

      Usuń
    2. Nie twierdzę że nie warto. Co do pierwszych chrześcijan to kiedy wysyłano ich na arenę pełną dzikich zwierząt to raczej oręża nikt im do ręki nie dawał, więc nawet gdyby chcieli to nie mieliby czym walczyć (co nie znaczy że chcieli to robić). Myślę że walka z karabinem nie wyklucza walki różańcem, człowiek ma prawo do obrony własnej, swoich bliskich i swojego mienia. Oczywiście rozumiem do czego zmierzasz, ale czasem trzeba chwycić za broń i walczyć bronią. Przykładów kiedy Bóg wysyłał ludzi do walki jest w Starym Testamencie całkiem sporo :)

      Usuń
    3. Jeśli pytasz to nie jestem pacyfistą. Pisałem już. Jeśli!chodzi o pierwszych chrześcijan to warto jednak nie opierać się o Quo Vadis w wersji filmowej, ale poszukać w źródłach. Rzymianie dawali w takich sytuacjach broń skazańcom, żeby zaostrzyć widowisko. Często było tak że skazani na śmierć walczyli ze sobą wzajemnie i zabijali się na arenach.

      Usuń