Szukaj na tym blogu

wtorek, 13 listopada 2018

O moim wiecznym losie zadecyduje pokora

„Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy ujść nie może” (św. Franciszek z Asyżu)
***
Memento mori!
Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to dni, w których w Liturgii Kościoła w sposób szczególny przeżywamy tajemnicę obcowania świętych. W wielu franciszkańskich kościołach w Polsce za zmarłych odprawiana jest Droga krzyżowa codziennie przez cały listopad. Także w innych kościołach praktykowane są różne formy modlitwy za zmarłych. Wspominanie wiernych zmarłych i modlitwa za tych, którzy odeszli, uświadamia nam naszą własną śmiertelność. W niemieckim rytuale pogrzebowym jednym z wezwań modlitewnych na cmentarzu jest prośba za żywych, a zwłaszcza za tę osobę z grona uczestniczących w pogrzebie, która jak pierwsza podąży za zmarłym/zmarłą. Słyszałem i odmawiałem ją wiele razy, ale za każdym razem budzi we mnie pytanie, do kogo z obecnych się odnosi. Może tym razem do mnie?

W „Ostatnich rozmowach” papież emeryt wyznaje m.in., że przygotowuje się na śmierć. Jego szczere słowa zrobiły na mnie duże wrażenie. Któraś z moich rozmów i dla mnie będzie ostatnia. Ostatnie spotkanie z przyjacielem. Poranna kawa czy herbata, po której nie będzie już żadnej innej. I każda inna czynność czy miejsce przybywania. Nigdy nie mogę mieć absolutnej pewności, że powtórzy się to jutro czy kiedykolwiek w moim życiu. Bo może dzisiejszy dzień jest moim ostatnim. Skoro nie wiem, czy jutro będę żył na ziemi, czyż nie powinienem już dzisiaj być przygotowanym na śmierć? Jeśli przygotujemy się do egzaminów w szkole, na studiach czy innych egzaminów w życiu zawodowym, to czy nie tym bardziej powinniśmy przygotować się na ten najważniejszy egzamin, od którego zależy cała wieczność?

Problem jest w tym, że te inne egzaminy zwykle są zapowiedziane, a o śmierci jest wiadomo tylko tyle, że kiedyś przyjedzie, ale nie znamy ani dnia, ani godziny jej przyjścia. Jedynym wyjściem jest żyć w stałej gotowości na jej spotkanie. Ale nie oznacza to czekania z założonymi rękami. Przeciwnie, to podjęcie odpowiedzialności za swoje życie, i to doczesne i wieczne.
Wyrazem tej odpowiedzialności jest zachowywanie przykazań. Zachowujący przykazania jest na drodze prowadzącej do nieba. W uroczystość Wszystkich Świętych czytana jest Ewangelia o błogosławieństwach. Święci żyli błogosławieństwami i osiągnęli życie wieczne, które jest niczym innym, jak pełnią życia.

Zachowywanie przykazań i życie według błogosławieństw jest drogą prowadzącą do nieba, i właśnie dlatego przygotowuje nas na dobrą śmierć. Z kontekstu zdania wynika znaczenie, jakie nadaję temu pojęciu. Mówiąc „dobra śmierć” nie mam na myśli eutanazji, chociaż od strony etymologicznej to słowo ma takie znaczenie; nie mam też na myśli szybkiego i bezbolesnego zejścia z tego świata, ale przejście – czyli taki koniec doczesnego życia, który jest zarazem początkiem pełni życia z Bogiem i we wspólnocie świętych w niebie.

Wypełnianie przykazań i postępowanie odpowiadające błogosławieństwom Pana przygotowuje do dobrej śmierci i życia wiecznego. To oczywista podstawa, której w żadnym wypadku nie zamierzam negować w dalszym ciągu rozważań, a raczej na jej tle pragnę wskazać na trzy aspekty przygotowania się na dobrą śmierć. Pierwsze z tych dwóch są ogólne i raczej oczywiste:

1. Rzeczą bardzo ważną jest pojednanie: z Bogiem, z innymi ludźmi, z moją własną historią życia. Do pojednania prowadzi świadomy wysiłek przebaczenia. Jeśli nie jestem gotów przebaczyć choćby tylko jednemu człowiekowi, czy mogę liczyć na przebaczenie moich własnych grzechów? Jeśli nie chcę okazać miłosierdzia innym, czy mogę liczyć na miłosierdzie Sędziego żywych i umarłych? A miłosierdzie okazywane bliźniemu zaczyna się to od sposobu mówienia o nim. „Mówcie i czyńcie tak jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia; miłosierdzie odnosi triumf nad sądem” (Jk 2, 12-13). „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7). Jeśli zaś nie chcę okazać drugiemu miłosierdzia, czyli przebaczyć mu jego win wobec mnie, wtedy modlitwa „Ojcze nasz” staje się dla mnie prośbą skierowaną do Boga, aby i On nie przebaczył mi moich grzechów.

2. Pan Bóg jest miłosierny i chętnie przebacza grzechy. Jeśli poznanie tej prawdy staje się dla mnie zachętą do grzeszenia, to wtedy narażam się na niebezpieczeństwo, że w godzinę śmierci nie dostąpię miłosierdzia. Przekonanie, że Pan Bóg jest miłosierny, powinno prowadzić mnie do nawrócenia, tzn. do porzucenia grzechów i do ich wyznania; do przyjścia do Pana takim, jakim jestem. On zrobi resztę: oczyści mnie swoją Krwią i uświęci.

3. Ten punkt zakłada poprzednie dwa i na nich się opiera. W oderwaniu od nich treści zawarte w tym punkcie mogłyby być zrozumiane jako tani trick czy też wytrych do drzwi prowadzących do Nieba, a tak nie jest.

W godzinie śmierci poznamy Boga już nie „jakby w zwierciadle”, ale twarzą w twarz (por. 1 Kor 13, 12). Każdy z nas zobaczy też historię swojego życia i pozna siebie w całej pełni. Bo obecne nasze samopoznanie jest niepełne, a nawet śmiem twierdzić, szczątkowe. Jeśli ujrzelibyśmy głębie naszego własnego serca w taki sposób, w jaki widzi je Bóg – umarlibyśmy z przerażenia. Albo przynajmniej doznalibyśmy mocnego wstrząsu. Nie, nie mówię tu o wielkich grzesznikach, ale o każdym człowieku. Dlaczego tak uważam? Na to przekonanie wpłynęło wiele czynników, ale chyba najbardziej historia z życia św. Małgorzaty Alacoque, którą przeczytałem ok. 20 lat temu. Jak pamiętamy, to właśnie jej Pan Jezus objawił swoje Najświętsze Serce płonące miłością do ludzi, co dało początek nabożeństwu pierwszych piątków. Ale Pan Jezus ukazał Małgorzacie także jej własne serce. To doświadczenie samopoznania trwało jakiś czas, jeśli dobrze pamiętam, dwa czy trzy dni. Święta nie mogła już znieść tego dłużej, i prosiła Pana, żeby zabrał od niej to przykre doświadczenie albo pozwolił jej umrzeć.

Jeśli święta, której ciało po śmierci zostało zachowane od zepsucia, tak zareagowała na doświadczenie pełnego poznania swojej duszy, to jaka byłaby moja reakcja na takie poznanie stanu mojej duszy? Domyślam się, że moje odczucia w takiej sytuacji byłyby o wiele bardziej bolesne i trudniejsze do wytrzymania. Każdy człowiek otrzymuje takie poznanie w godzinie śmierci. W tym momencie, który zadecyduje o mojej wieczności, będzie mi dane podwójne poznanie: Bożej miłości i własnej nędzy. Zgadzam się z filozofem, który mówi, że do przyjęcia niezasłużonej miłości potrzebna jest pokora[i]. Miłość Boga do ludzi jest ogromna i całkowicie darmowa, więc tym większa pokora potrzebna jest do jej przyjęcia. Godzina śmierci to będzie ten moment, kiedy będę potrzebował pokory zdolnej przyjąć bezwarunkową, ogromną, niezasłużoną miłość Pana Boga do mnie, miłość, która wyraziła się w śmierci krzyżowej Bożego Syna, który „umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20). To pokora zadecyduje o moim wiecznym losie. Jeśli będą ją miał w wystarczającym stopniu, uzdolni mnie do przyjęcia miłości Pana. Wierzę, że można ją sobie wyprosić. Czy Pan Bóg odrzuci taką ufną i wytrwałą prośbę? Ufam, że nie, a to zaufanie nie opiera się moich zasługach, ale na Jego ojcowskiej dobroci, która nie odmówi swoim dzieciom to, co dobre. Od jakiegoś czasu proszę o taką pokorę codziennie. A publikując ten tekst, chciałem podzielić się swoimi przemyśleniami z innymi i zachęcić wszystkich do takiej samej modlitwy.
Najlepszy Ojcze, przez bolesną śmierć Twojego Syna, Jezusa Chrystusa, udziel w swojej dobroci każdemu z ludzi doskonałego żalu za grzechy i pokory zdolnej do przyjęcia Twojej miłości wciąż na nowo każdego dnia naszego życia, a w godzinę śmierci do ufnego powierzenia się w Twoje ręce. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
***
Postscriptum. Domyślam się, że powyższe rozważania mogą wzbudzić wątpliwości natury teologicznej. Poniżej zamieszczam wyjaśnienie niektórych z nich.

Jak zrozumieć wspomniane doświadczenie św. Małgorzaty? Biblia ukazuje złożoność tego, kim jest i jaki jest człowiek. Stworzony przez Pana Boga został jako dobry, a nawet bardzo dobry (por. Rdz 1, 31). Psalmista widzi w sobie cudowne dzieło Stwórcy, za co Mu też dziękuje: „Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139, 14). A jednak Psalmy i ogólnie Pismo św. zawierają też inne świadectwo o człowieku i jego sercu: „Wszyscy zbłądzili, stali się nikczemni, nie ma takiego, co dobrze czyni, nie ma ani jednego” (Ps 14, 3); „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne - któż je zgłębi?” (Jr 17, 9). Nasz Pan zdaje się nawiązywać do tych słów proroka, kiedy mówi, że całe zło czyniące człowieka nieczystym pochodzi z jego serca (Mt 15, 18-19).

Podobnie są też świadectwa mistyków. Ukazują z jednej strony wielkość człowieka i jego piękno, a z drugiej strony jego nędzę. Np. św. Teresie od Jezusa ukazał Pan piękno duszy ludzkiej, ale z drugiej strony pokazał jej i pozwolił doświadczyć miejsca w piekle, które było gotowe na jej przyjęcie. To przeżycie przyczyniło się do zmiany jej życia. Dzięki temu stała się bardziej gorliwa. Św. Teresa od Dzieciątka Jezusa słusznie wyznaje, że nie oddaje chwały Panu Bogu ten, kto uważa, że został stworzony jako coś mizernego i godnego pogardy. Ale z drugiej strony pisze o sobie, że łatwo stałaby się kimś złym, gdyby nie jej święci i mądrzy rodzice, którzy umieli korygować jej błędy w zarodku.
Jeśli doświadczenie samopoznania było dla św. Małgorzaty Alacoque przykrym doświadczeniem, to na pewno nie dlatego, że stała się złym człowiekiem. Jej ciało po śmierci pozostało nienaruszone. Wydaje się, że w tym zachowaniu od zepsucia jej ciała wolno nam widzieć cudowny znak od Boga na potwierdzenie faktu, że w całym swoim życiu Małgorzata nie popełniła ani jednego grzechu ciężkiego. Jej przeżycie jest podobne do tego św. Teresy od Jezusa, której Pan Bóg dał poznać przygotowane dla niej miejsce w piekle. Trudno to zrozumieć, bo i ta święta w całym jej życiu nie popełniła grzechu ciężkiego. Jak wytłumaczyć te doświadczenia dwóch świętych kobiet? Wydaje się, że Pan Bóg w ten sposób chciał ukazać prawdę o człowieku, który pozostawiony jest sam sobie. To Bóg przez swoją łaskę i obecność oczyszcza i uświęca człowieka. Natomiast bez Bożej łaski i obecności w duszy człowieka, jego stan po grzechu pierworodnym jest taki, że trudno jest mu znieść doświadczenie pełnego samopoznania. Dotyczy to nie tylko grzeszników, którzy popełnili grzechy ciężkie, ale także świętych, z wyjątkiem Niepokalanej.

Wyjątkowość Maryi
Wyjątkowość Niepokalana polega na tym, że była wolna nie tylko od grzechu uczynkowego, ale od grzechu pierworodnego. Na mocy szczególnego przywileju Matka Pana została od niego zachowana. A grzech pierworodny nawet po chrzcie, jak mówią teolodzy, pozostawia w człowieku pożądliwość, czyli nieuporządkowane pragnienia skierowane w stronę wielu dóbr. Człowiek po grzechu pierworodnym ma pewne „ugięcie” ku sobie. Jego naturalnym pragnieniem jest stawianie siebie w centrum wszechświata. Dążenie do świętości wymaga pracy „w pocie czoła”, stałego wysiłku przeciwstawiania się tym wszystkim nieuporządkowanym pożądliwościom. „W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana. Wplątany w nią człowiek wciąż musi się trudzić, aby trwać w dobrym, i nie będzie mu dane bez wielkiej pracy oraz pomocy łaski Bożej osiągnąć jedności w samym sobie” (Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 37).

Księga Rodzaju wskazuje na pierwotną harmonię, która istniała przed upadkiem pierwszych ludzi: w relacji do siebie nawzajem, między nimi, a Bogiem, oraz na harmonię w stworzonym świecie. Ta harmonia została zburzona przez nieposłuszeństwo ludzi wobec Stwórcy. Jeśli wcześniej nie odczuwali wzajemnie wstydu z powodu nagości, teraz ukrywają przed sobą swoją nagość. Ukrywają się także przed Bogiem. Jego zbliżanie wzbudza w ludziach jakiś strach, którego nie było wcześniej. Nie tylko zresztą przed Bogiem, ale także przed Jego wysłańcami – aniołami, o czym świadczy Stary i Nowy Testament. Autor Apokalipsy dwukrotnie pada do stóp Bożego posłańca, pomimo tego, że zostaje upomniany, żeby tego nie czynił (Ap 19, 10; 22, 9). Łukasz zaczyna swoją Ewangelię od dwóch anielskich zwiastowań. Najpierw opisuje to dane Zachariaszowi (1, 11nn), a później to dane Niepokalanej (1, 28nn). Ewangelista w subtelny sposób ukazuje różnicę pomiędzy ich reakcjami na wizytę tego samego anioła: podczas gdy kapłan przeraził się na jego widok, powodem „zmieszania się” Pełnej Łaski były jego słowa. Dlaczego? Bo mówiły o Jej wyjątkowej wielkości. Zachowanie Zachariasza jest reakcją grzesznego człowieka wobec sacrum, natomiast to Niepokalanej jest reakcją człowieka pokornego na pochwałę.

„Nie zazna kary, kto się do Niego ucieka”
Powyższy tekst o przygotowaniu do śmierci prowadzi do wniosku, że wieczny los człowiek rozstrzyga się w jego wyborze lub odrzuceniu miłości Boga. Czy to nie sprzeciwia się prawdzie zawartej w Piśmie św. i wyznawanej w Credo, że Jezus Chrystus osądzi żywych i umarłych? Nie, to raczej dwie strony tej samej monety. Te dwa aspekty ukazane są też w Piśmie św. W każdym z przypadków Boży sąd jest nieodwołalnym zatwierdzeniem wyborów człowieka. W Mt 25, 31nn mamy opis sądu powszechnego wszystkich narodów, gdzie tym kryterium, według którego wszyscy zostają osądzeni jest wypełnienie lub zaniedbanie dobra: „Byłem godny, a daliście/nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście/nie daliście mi pić…”. W zależności od tego, czy ktoś czynił dobro czy też nie, znalazł się po prawej lub po lewej strony Sędziego. Natomiast Łk 23, 39-43 mamy do czynienia z inną sytuacją: ukrzyżowany Pan pośrodku dwóch złoczyńców, których życie było prawdopodobnie podobne. Obaj byli złoczyńcami, którzy popełnili wieli grzechów. Różnica pomiędzy nimi wyraża się w różnej relacji do Pana: jeden z nich szydzi z Niego, drugi broni Go ganiąc pierwszego, po czym zwraca się do Pana: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (23:42), i w odpowiedzi słyszy: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (23:43). W ten sposób ten drugi złoczyńca, często zwany „dobrym”, stał się pierwszym świętym Kościoła, kanonizowanym przez samego Pana. Zmarnował całe swoje doczesne życie, a jednak w godzinie śmierci zwrócił się do Pana prosząc o miłosierdzie, i jego prośba została przyjęta.

Dobrze jest tą postawę ukazać na innym tle – tym Judasza. Ewangelie milczą na ten temat, natomiast Pan Jezus pokazał to Marii Valtorcie, która opisała wizje z życia Pana w kolejnych tomach pt. „Poemat Boga-Człowieka”. Po przyłapaniu Judasza na kradzieży pieniędzy, dochodzi do rozmowy między Mistrzem i Jego niewiernym uczniem. Pan wypowiada m.in. te słowa: „Nie mów: ‘A ja siebie ocalę’. Ty nie potrafisz. Ja sam mogę cię wybawić. Ten, który wcześniej mówił przez twoje wargi, może zostać pokonany tylko przeze Mnie. Powiedz Mi słowo pokory: ‘Panie, zbaw mnie!’, a Ja cię wybawię od twego władcy. Nie rozumiesz, że czekam na te słowa bardziej niż na pocałunek Mojej Matki?”. I jaka jest reakcja apostoła? „Judasz płacze, płacze, ale nie wypowiada tych słów”. Pan zrobił wszystko, co mógł, żeby ocalić swojego ucznia. W czasie innej rozmowy, opisanej przez tą samą autorkę, Pan obniża jeszcze bardziej wymagania wobec Iskarioty, najdalej, jak to tylko możliwe: „’Nie ma grzechu, nad którym bym się nie litował i którego bym nie przebaczył. Powiedz: „Chcę tego”, a Ja cię ocalę...’ Wstając, Jezus objął go ramionami. Ale chociaż łzy Jezusa-Boga spadają na włosy Judasza, to jego usta pozostają zamknięte. Nie wypowiada słowa, o które został poproszony. Nie mówi nawet: ‘przepraszam’, kiedy Jezus szepcze nad jego głową: ‘Odczuj, że cię kocham! Powinienem ci robić wymówki. Całuję cię. Miałbym prawo ci powiedzieć: „Proś o przebaczenie twego Boga”, a proszę cię tylko o pragnienie przebaczenia. Jesteś tak chory! Nie można wymagać wiele od kogoś, kto jest bardzo chory. Od wszystkich grzeszników, którzy przyszli do Mnie, wymagałem absolutnego żalu, aby móc im przebaczyć. Od ciebie, Mój przyjacielu, od ciebie, wymagam tylko pragnienia żałowania, a potem... Ja będę działał’”. Jednak i tym razem Judasz milczy. Zabrakło mu pokory. Nie wyraził jej prośbą o przebaczenie grzechów, ani nawet prośbą, żeby „chciał chcieć” żałować za nie.

Czy takie dialogi miały rzeczywiście miejsce? Nie wiem, ale w mojej ocenie, chociaż są zaczerpnięte z objawienia prywatnego, nie ma w nich niczego, co sprzeciwia się Ewangelii. Wystarczy wspomnieć te słowa Pana: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J 6, 37). Gdyby Judasz zwrócił się do Pana Boga o przebaczenie, to nawet po tak wielkim grzechu, jakim była zdrada Jego Syna, doznałby miłosierdzia: Pan Bóg wybaczyłby mu wraz z tym wszystkie inne grzechy.

Poza tym myślę, że można w tym kontekście wskazać na inne słowa Pana: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Co to znaczy stać się jak dziecko? Ks. Antoni Paciorek w „Nowym komentarzu biblijnym NT” do Ewangelii według św. Mateusza pisze: „Stanem dziecięctwa nie jest bezgrzeszność, ani brak roszczeń, ale po prostu fakt bycia małym wobec Boga i ludzi. Jezus zdaje się podkreślać w tych słowach pokorę, którą Jan Chryzostom nazwał ‘matką, korzeniem, karmicielką, podstawą i ośrodkiem wszystkich innych cnót (Hom. Act. 30, 3)”. Czy jest ktoś mniejszy przed Bogiem i ludźmi od grzesznika, który uznaje swoją małość w dziedzinie moralnej, czyli fakt, że jest grzesznikiem, i prosi o przebaczenie swoich grzechów, szczególnie, jeśli te grzechy są wielkie i liczne? Małe dziecko, jeśli coś zbroi, to nie ucieka od taty i mamy, ale najszybciej jak może biegnie do taty lub mamy i wspina się na jego czy jej kolana. I taki rodzic, ujęty zaufaniem swojego dziecka, nawet nie ma serca, żeby je karać. Raczej przytuli je mocno i pocieszy. Sądzę, że „stać się jak dziecko” wobec Boga oznacza właśnie taką postawę zaufania wobec Niego. Pan Bóg nie odrzuci choćby największego grzesznika, który zwraca się do Niego i z dziecięcą ufnością prosi o miłosierdzie.





[i] Z tą myślą zetknąłem się słuchając konferencji śp. o. Bronisława Mokrzyckiego SJ. Nie jestem pewny, którego z filozofów jezuita miał ma myśli, ale prawdopodobnie Jacquesa Maritaina