Szukaj na tym blogu

wtorek, 13 listopada 2018

O moim wiecznym losie zadecyduje pokora

„Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, śmierć cielesną, której żaden człowiek żywy ujść nie może” (św. Franciszek z Asyżu)
***
Memento mori!
Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to dni, w których w Liturgii Kościoła w sposób szczególny przeżywamy tajemnicę obcowania świętych. W wielu franciszkańskich kościołach w Polsce za zmarłych odprawiana jest Droga krzyżowa codziennie przez cały listopad. Także w innych kościołach praktykowane są różne formy modlitwy za zmarłych. Wspominanie wiernych zmarłych i modlitwa za tych, którzy odeszli, uświadamia nam naszą własną śmiertelność. W niemieckim rytuale pogrzebowym jednym z wezwań modlitewnych na cmentarzu jest prośba za żywych, a zwłaszcza za tę osobę z grona uczestniczących w pogrzebie, która jak pierwsza podąży za zmarłym/zmarłą. Słyszałem i odmawiałem ją wiele razy, ale za każdym razem budzi we mnie pytanie, do kogo z obecnych się odnosi. Może tym razem do mnie?

W „Ostatnich rozmowach” papież emeryt wyznaje m.in., że przygotowuje się na śmierć. Jego szczere słowa zrobiły na mnie duże wrażenie. Któraś z moich rozmów i dla mnie będzie ostatnia. Ostatnie spotkanie z przyjacielem. Poranna kawa czy herbata, po której nie będzie już żadnej innej. I każda inna czynność czy miejsce przybywania. Nigdy nie mogę mieć absolutnej pewności, że powtórzy się to jutro czy kiedykolwiek w moim życiu. Bo może dzisiejszy dzień jest moim ostatnim. Skoro nie wiem, czy jutro będę żył na ziemi, czyż nie powinienem już dzisiaj być przygotowanym na śmierć? Jeśli przygotujemy się do egzaminów w szkole, na studiach czy innych egzaminów w życiu zawodowym, to czy nie tym bardziej powinniśmy przygotować się na ten najważniejszy egzamin, od którego zależy cała wieczność?

Problem jest w tym, że te inne egzaminy zwykle są zapowiedziane, a o śmierci jest wiadomo tylko tyle, że kiedyś przyjedzie, ale nie znamy ani dnia, ani godziny jej przyjścia. Jedynym wyjściem jest żyć w stałej gotowości na jej spotkanie. Ale nie oznacza to czekania z założonymi rękami. Przeciwnie, to podjęcie odpowiedzialności za swoje życie, i to doczesne i wieczne.
Wyrazem tej odpowiedzialności jest zachowywanie przykazań. Zachowujący przykazania jest na drodze prowadzącej do nieba. W uroczystość Wszystkich Świętych czytana jest Ewangelia o błogosławieństwach. Święci żyli błogosławieństwami i osiągnęli życie wieczne, które jest niczym innym, jak pełnią życia.

Zachowywanie przykazań i życie według błogosławieństw jest drogą prowadzącą do nieba, i właśnie dlatego przygotowuje nas na dobrą śmierć. Z kontekstu zdania wynika znaczenie, jakie nadaję temu pojęciu. Mówiąc „dobra śmierć” nie mam na myśli eutanazji, chociaż od strony etymologicznej to słowo ma takie znaczenie; nie mam też na myśli szybkiego i bezbolesnego zejścia z tego świata, ale przejście – czyli taki koniec doczesnego życia, który jest zarazem początkiem pełni życia z Bogiem i we wspólnocie świętych w niebie.

Wypełnianie przykazań i postępowanie odpowiadające błogosławieństwom Pana przygotowuje do dobrej śmierci i życia wiecznego. To oczywista podstawa, której w żadnym wypadku nie zamierzam negować w dalszym ciągu rozważań, a raczej na jej tle pragnę wskazać na trzy aspekty przygotowania się na dobrą śmierć. Pierwsze z tych dwóch są ogólne i raczej oczywiste:

1. Rzeczą bardzo ważną jest pojednanie: z Bogiem, z innymi ludźmi, z moją własną historią życia. Do pojednania prowadzi świadomy wysiłek przebaczenia. Jeśli nie jestem gotów przebaczyć choćby tylko jednemu człowiekowi, czy mogę liczyć na przebaczenie moich własnych grzechów? Jeśli nie chcę okazać miłosierdzia innym, czy mogę liczyć na miłosierdzie Sędziego żywych i umarłych? A miłosierdzie okazywane bliźniemu zaczyna się to od sposobu mówienia o nim. „Mówcie i czyńcie tak jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia; miłosierdzie odnosi triumf nad sądem” (Jk 2, 12-13). „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7). Jeśli zaś nie chcę okazać drugiemu miłosierdzia, czyli przebaczyć mu jego win wobec mnie, wtedy modlitwa „Ojcze nasz” staje się dla mnie prośbą skierowaną do Boga, aby i On nie przebaczył mi moich grzechów.

2. Pan Bóg jest miłosierny i chętnie przebacza grzechy. Jeśli poznanie tej prawdy staje się dla mnie zachętą do grzeszenia, to wtedy narażam się na niebezpieczeństwo, że w godzinę śmierci nie dostąpię miłosierdzia. Przekonanie, że Pan Bóg jest miłosierny, powinno prowadzić mnie do nawrócenia, tzn. do porzucenia grzechów i do ich wyznania; do przyjścia do Pana takim, jakim jestem. On zrobi resztę: oczyści mnie swoją Krwią i uświęci.

3. Ten punkt zakłada poprzednie dwa i na nich się opiera. W oderwaniu od nich treści zawarte w tym punkcie mogłyby być zrozumiane jako tani trick czy też wytrych do drzwi prowadzących do Nieba, a tak nie jest.

W godzinie śmierci poznamy Boga już nie „jakby w zwierciadle”, ale twarzą w twarz (por. 1 Kor 13, 12). Każdy z nas zobaczy też historię swojego życia i pozna siebie w całej pełni. Bo obecne nasze samopoznanie jest niepełne, a nawet śmiem twierdzić, szczątkowe. Jeśli ujrzelibyśmy głębie naszego własnego serca w taki sposób, w jaki widzi je Bóg – umarlibyśmy z przerażenia. Albo przynajmniej doznalibyśmy mocnego wstrząsu. Nie, nie mówię tu o wielkich grzesznikach, ale o każdym człowieku. Dlaczego tak uważam? Na to przekonanie wpłynęło wiele czynników, ale chyba najbardziej historia z życia św. Małgorzaty Alacoque, którą przeczytałem ok. 20 lat temu. Jak pamiętamy, to właśnie jej Pan Jezus objawił swoje Najświętsze Serce płonące miłością do ludzi, co dało początek nabożeństwu pierwszych piątków. Ale Pan Jezus ukazał Małgorzacie także jej własne serce. To doświadczenie samopoznania trwało jakiś czas, jeśli dobrze pamiętam, dwa czy trzy dni. Święta nie mogła już znieść tego dłużej, i prosiła Pana, żeby zabrał od niej to przykre doświadczenie albo pozwolił jej umrzeć.

Jeśli święta, której ciało po śmierci zostało zachowane od zepsucia, tak zareagowała na doświadczenie pełnego poznania swojej duszy, to jaka byłaby moja reakcja na takie poznanie stanu mojej duszy? Domyślam się, że moje odczucia w takiej sytuacji byłyby o wiele bardziej bolesne i trudniejsze do wytrzymania. Każdy człowiek otrzymuje takie poznanie w godzinie śmierci. W tym momencie, który zadecyduje o mojej wieczności, będzie mi dane podwójne poznanie: Bożej miłości i własnej nędzy. Zgadzam się z filozofem, który mówi, że do przyjęcia niezasłużonej miłości potrzebna jest pokora[i]. Miłość Boga do ludzi jest ogromna i całkowicie darmowa, więc tym większa pokora potrzebna jest do jej przyjęcia. Godzina śmierci to będzie ten moment, kiedy będę potrzebował pokory zdolnej przyjąć bezwarunkową, ogromną, niezasłużoną miłość Pana Boga do mnie, miłość, która wyraziła się w śmierci krzyżowej Bożego Syna, który „umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 20). To pokora zadecyduje o moim wiecznym losie. Jeśli będą ją miał w wystarczającym stopniu, uzdolni mnie do przyjęcia miłości Pana. Wierzę, że można ją sobie wyprosić. Czy Pan Bóg odrzuci taką ufną i wytrwałą prośbę? Ufam, że nie, a to zaufanie nie opiera się moich zasługach, ale na Jego ojcowskiej dobroci, która nie odmówi swoim dzieciom to, co dobre. Od jakiegoś czasu proszę o taką pokorę codziennie. A publikując ten tekst, chciałem podzielić się swoimi przemyśleniami z innymi i zachęcić wszystkich do takiej samej modlitwy.
Najlepszy Ojcze, przez bolesną śmierć Twojego Syna, Jezusa Chrystusa, udziel w swojej dobroci każdemu z ludzi doskonałego żalu za grzechy i pokory zdolnej do przyjęcia Twojej miłości wciąż na nowo każdego dnia naszego życia, a w godzinę śmierci do ufnego powierzenia się w Twoje ręce. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
***
Postscriptum. Domyślam się, że powyższe rozważania mogą wzbudzić wątpliwości natury teologicznej. Poniżej zamieszczam wyjaśnienie niektórych z nich.

Jak zrozumieć wspomniane doświadczenie św. Małgorzaty? Biblia ukazuje złożoność tego, kim jest i jaki jest człowiek. Stworzony przez Pana Boga został jako dobry, a nawet bardzo dobry (por. Rdz 1, 31). Psalmista widzi w sobie cudowne dzieło Stwórcy, za co Mu też dziękuje: „Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139, 14). A jednak Psalmy i ogólnie Pismo św. zawierają też inne świadectwo o człowieku i jego sercu: „Wszyscy zbłądzili, stali się nikczemni, nie ma takiego, co dobrze czyni, nie ma ani jednego” (Ps 14, 3); „Serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne - któż je zgłębi?” (Jr 17, 9). Nasz Pan zdaje się nawiązywać do tych słów proroka, kiedy mówi, że całe zło czyniące człowieka nieczystym pochodzi z jego serca (Mt 15, 18-19).

Podobnie są też świadectwa mistyków. Ukazują z jednej strony wielkość człowieka i jego piękno, a z drugiej strony jego nędzę. Np. św. Teresie od Jezusa ukazał Pan piękno duszy ludzkiej, ale z drugiej strony pokazał jej i pozwolił doświadczyć miejsca w piekle, które było gotowe na jej przyjęcie. To przeżycie przyczyniło się do zmiany jej życia. Dzięki temu stała się bardziej gorliwa. Św. Teresa od Dzieciątka Jezusa słusznie wyznaje, że nie oddaje chwały Panu Bogu ten, kto uważa, że został stworzony jako coś mizernego i godnego pogardy. Ale z drugiej strony pisze o sobie, że łatwo stałaby się kimś złym, gdyby nie jej święci i mądrzy rodzice, którzy umieli korygować jej błędy w zarodku.
Jeśli doświadczenie samopoznania było dla św. Małgorzaty Alacoque przykrym doświadczeniem, to na pewno nie dlatego, że stała się złym człowiekiem. Jej ciało po śmierci pozostało nienaruszone. Wydaje się, że w tym zachowaniu od zepsucia jej ciała wolno nam widzieć cudowny znak od Boga na potwierdzenie faktu, że w całym swoim życiu Małgorzata nie popełniła ani jednego grzechu ciężkiego. Jej przeżycie jest podobne do tego św. Teresy od Jezusa, której Pan Bóg dał poznać przygotowane dla niej miejsce w piekle. Trudno to zrozumieć, bo i ta święta w całym jej życiu nie popełniła grzechu ciężkiego. Jak wytłumaczyć te doświadczenia dwóch świętych kobiet? Wydaje się, że Pan Bóg w ten sposób chciał ukazać prawdę o człowieku, który pozostawiony jest sam sobie. To Bóg przez swoją łaskę i obecność oczyszcza i uświęca człowieka. Natomiast bez Bożej łaski i obecności w duszy człowieka, jego stan po grzechu pierworodnym jest taki, że trudno jest mu znieść doświadczenie pełnego samopoznania. Dotyczy to nie tylko grzeszników, którzy popełnili grzechy ciężkie, ale także świętych, z wyjątkiem Niepokalanej.

Wyjątkowość Maryi
Wyjątkowość Niepokalana polega na tym, że była wolna nie tylko od grzechu uczynkowego, ale od grzechu pierworodnego. Na mocy szczególnego przywileju Matka Pana została od niego zachowana. A grzech pierworodny nawet po chrzcie, jak mówią teolodzy, pozostawia w człowieku pożądliwość, czyli nieuporządkowane pragnienia skierowane w stronę wielu dóbr. Człowiek po grzechu pierworodnym ma pewne „ugięcie” ku sobie. Jego naturalnym pragnieniem jest stawianie siebie w centrum wszechświata. Dążenie do świętości wymaga pracy „w pocie czoła”, stałego wysiłku przeciwstawiania się tym wszystkim nieuporządkowanym pożądliwościom. „W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana. Wplątany w nią człowiek wciąż musi się trudzić, aby trwać w dobrym, i nie będzie mu dane bez wielkiej pracy oraz pomocy łaski Bożej osiągnąć jedności w samym sobie” (Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 37).

Księga Rodzaju wskazuje na pierwotną harmonię, która istniała przed upadkiem pierwszych ludzi: w relacji do siebie nawzajem, między nimi, a Bogiem, oraz na harmonię w stworzonym świecie. Ta harmonia została zburzona przez nieposłuszeństwo ludzi wobec Stwórcy. Jeśli wcześniej nie odczuwali wzajemnie wstydu z powodu nagości, teraz ukrywają przed sobą swoją nagość. Ukrywają się także przed Bogiem. Jego zbliżanie wzbudza w ludziach jakiś strach, którego nie było wcześniej. Nie tylko zresztą przed Bogiem, ale także przed Jego wysłańcami – aniołami, o czym świadczy Stary i Nowy Testament. Autor Apokalipsy dwukrotnie pada do stóp Bożego posłańca, pomimo tego, że zostaje upomniany, żeby tego nie czynił (Ap 19, 10; 22, 9). Łukasz zaczyna swoją Ewangelię od dwóch anielskich zwiastowań. Najpierw opisuje to dane Zachariaszowi (1, 11nn), a później to dane Niepokalanej (1, 28nn). Ewangelista w subtelny sposób ukazuje różnicę pomiędzy ich reakcjami na wizytę tego samego anioła: podczas gdy kapłan przeraził się na jego widok, powodem „zmieszania się” Pełnej Łaski były jego słowa. Dlaczego? Bo mówiły o Jej wyjątkowej wielkości. Zachowanie Zachariasza jest reakcją grzesznego człowieka wobec sacrum, natomiast to Niepokalanej jest reakcją człowieka pokornego na pochwałę.

„Nie zazna kary, kto się do Niego ucieka”
Powyższy tekst o przygotowaniu do śmierci prowadzi do wniosku, że wieczny los człowiek rozstrzyga się w jego wyborze lub odrzuceniu miłości Boga. Czy to nie sprzeciwia się prawdzie zawartej w Piśmie św. i wyznawanej w Credo, że Jezus Chrystus osądzi żywych i umarłych? Nie, to raczej dwie strony tej samej monety. Te dwa aspekty ukazane są też w Piśmie św. W każdym z przypadków Boży sąd jest nieodwołalnym zatwierdzeniem wyborów człowieka. W Mt 25, 31nn mamy opis sądu powszechnego wszystkich narodów, gdzie tym kryterium, według którego wszyscy zostają osądzeni jest wypełnienie lub zaniedbanie dobra: „Byłem godny, a daliście/nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a daliście/nie daliście mi pić…”. W zależności od tego, czy ktoś czynił dobro czy też nie, znalazł się po prawej lub po lewej strony Sędziego. Natomiast Łk 23, 39-43 mamy do czynienia z inną sytuacją: ukrzyżowany Pan pośrodku dwóch złoczyńców, których życie było prawdopodobnie podobne. Obaj byli złoczyńcami, którzy popełnili wieli grzechów. Różnica pomiędzy nimi wyraża się w różnej relacji do Pana: jeden z nich szydzi z Niego, drugi broni Go ganiąc pierwszego, po czym zwraca się do Pana: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (23:42), i w odpowiedzi słyszy: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (23:43). W ten sposób ten drugi złoczyńca, często zwany „dobrym”, stał się pierwszym świętym Kościoła, kanonizowanym przez samego Pana. Zmarnował całe swoje doczesne życie, a jednak w godzinie śmierci zwrócił się do Pana prosząc o miłosierdzie, i jego prośba została przyjęta.

Dobrze jest tą postawę ukazać na innym tle – tym Judasza. Ewangelie milczą na ten temat, natomiast Pan Jezus pokazał to Marii Valtorcie, która opisała wizje z życia Pana w kolejnych tomach pt. „Poemat Boga-Człowieka”. Po przyłapaniu Judasza na kradzieży pieniędzy, dochodzi do rozmowy między Mistrzem i Jego niewiernym uczniem. Pan wypowiada m.in. te słowa: „Nie mów: ‘A ja siebie ocalę’. Ty nie potrafisz. Ja sam mogę cię wybawić. Ten, który wcześniej mówił przez twoje wargi, może zostać pokonany tylko przeze Mnie. Powiedz Mi słowo pokory: ‘Panie, zbaw mnie!’, a Ja cię wybawię od twego władcy. Nie rozumiesz, że czekam na te słowa bardziej niż na pocałunek Mojej Matki?”. I jaka jest reakcja apostoła? „Judasz płacze, płacze, ale nie wypowiada tych słów”. Pan zrobił wszystko, co mógł, żeby ocalić swojego ucznia. W czasie innej rozmowy, opisanej przez tą samą autorkę, Pan obniża jeszcze bardziej wymagania wobec Iskarioty, najdalej, jak to tylko możliwe: „’Nie ma grzechu, nad którym bym się nie litował i którego bym nie przebaczył. Powiedz: „Chcę tego”, a Ja cię ocalę...’ Wstając, Jezus objął go ramionami. Ale chociaż łzy Jezusa-Boga spadają na włosy Judasza, to jego usta pozostają zamknięte. Nie wypowiada słowa, o które został poproszony. Nie mówi nawet: ‘przepraszam’, kiedy Jezus szepcze nad jego głową: ‘Odczuj, że cię kocham! Powinienem ci robić wymówki. Całuję cię. Miałbym prawo ci powiedzieć: „Proś o przebaczenie twego Boga”, a proszę cię tylko o pragnienie przebaczenia. Jesteś tak chory! Nie można wymagać wiele od kogoś, kto jest bardzo chory. Od wszystkich grzeszników, którzy przyszli do Mnie, wymagałem absolutnego żalu, aby móc im przebaczyć. Od ciebie, Mój przyjacielu, od ciebie, wymagam tylko pragnienia żałowania, a potem... Ja będę działał’”. Jednak i tym razem Judasz milczy. Zabrakło mu pokory. Nie wyraził jej prośbą o przebaczenie grzechów, ani nawet prośbą, żeby „chciał chcieć” żałować za nie.

Czy takie dialogi miały rzeczywiście miejsce? Nie wiem, ale w mojej ocenie, chociaż są zaczerpnięte z objawienia prywatnego, nie ma w nich niczego, co sprzeciwia się Ewangelii. Wystarczy wspomnieć te słowa Pana: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J 6, 37). Gdyby Judasz zwrócił się do Pana Boga o przebaczenie, to nawet po tak wielkim grzechu, jakim była zdrada Jego Syna, doznałby miłosierdzia: Pan Bóg wybaczyłby mu wraz z tym wszystkie inne grzechy.

Poza tym myślę, że można w tym kontekście wskazać na inne słowa Pana: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Co to znaczy stać się jak dziecko? Ks. Antoni Paciorek w „Nowym komentarzu biblijnym NT” do Ewangelii według św. Mateusza pisze: „Stanem dziecięctwa nie jest bezgrzeszność, ani brak roszczeń, ale po prostu fakt bycia małym wobec Boga i ludzi. Jezus zdaje się podkreślać w tych słowach pokorę, którą Jan Chryzostom nazwał ‘matką, korzeniem, karmicielką, podstawą i ośrodkiem wszystkich innych cnót (Hom. Act. 30, 3)”. Czy jest ktoś mniejszy przed Bogiem i ludźmi od grzesznika, który uznaje swoją małość w dziedzinie moralnej, czyli fakt, że jest grzesznikiem, i prosi o przebaczenie swoich grzechów, szczególnie, jeśli te grzechy są wielkie i liczne? Małe dziecko, jeśli coś zbroi, to nie ucieka od taty i mamy, ale najszybciej jak może biegnie do taty lub mamy i wspina się na jego czy jej kolana. I taki rodzic, ujęty zaufaniem swojego dziecka, nawet nie ma serca, żeby je karać. Raczej przytuli je mocno i pocieszy. Sądzę, że „stać się jak dziecko” wobec Boga oznacza właśnie taką postawę zaufania wobec Niego. Pan Bóg nie odrzuci choćby największego grzesznika, który zwraca się do Niego i z dziecięcą ufnością prosi o miłosierdzie.





[i] Z tą myślą zetknąłem się słuchając konferencji śp. o. Bronisława Mokrzyckiego SJ. Nie jestem pewny, którego z filozofów jezuita miał ma myśli, ale prawdopodobnie Jacquesa Maritaina

czwartek, 11 października 2018

Chrześcijański pijar?


We wczorajszej Godzinie czytań (przy dwuletnim cyklu – rok II) był fragment z Księgi Syracydesa:
„Synu, w sposób łagodny prowadź swe sprawy, a każdy, kto jest prawy, będzie cię miłował. O ile wielki jesteś, o tyle się uniżaj, a znajdziesz łaskę u Pana. Wielka jest bowiem potęga Pana i przez pokornych bywa chwalony” (3, 17-20).

Pan Bóg chce być chwalony przez łagodnych i pokornych, czyli małych w swoich oczach. Natomiast sprzeciwia się pysznym, jak to ktoś wyraził, nawet jeśli mają rację.

„Pana zaś Chrystusa uznajcie w sercach waszych za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest. A z łagodnością i bojaźnią Bożą zachowujcie czyste sumienie, ażeby ci, którzy oczerniają wasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia właśnie przez to, co wam oszczerczo zarzucają” (1 P 3,15-16).

poniedziałek, 1 października 2018

Jak trwoga to do Boga. A kiedy trwoga mija?


W ostatnich dniach oglądałem taki niemieckojęzyczny filmik na youtubie, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był to wywiad z byłym menadżerem w dużej firmie. Uderzyły mnie jego niesamowita szczerość i krytyczne spojrzenie na swoje dotychczasowe życie. Za nadużycia finansowe został skazany na karę 3 lat więzienia. Jego świat załamał się w jednym momencie, kiedy na sali sądowej na oczach rodziny został skuty w kajdanki i odprowadzony do więzienia. Po wejściu do celi odczuł ogromny ciężar, że odniósł wrażenie, że za chwilę imploduje. Mimo tego odczuł też, jak sam powiedział, że …nigdy nie czuł się tak blisko Boga, jak właśnie w czasie odbywania kary, tzn. kiedy został pozbawiony wszystkiego, co miał do tej pory, a jego świat, w którym żył przestał dla niego istnieć, a w każdym razie stał się dla niego niedostępny. W więzieniu doświadczył ogromnego głodu Boga, dlatego z tęsknotą czekał na niedzielą Mszę św., która na jego oddziale była sprawowana raz na dwa tygodniu. Poprosił żonę o egzemplarz Pisma św. i kiedy je otrzymał, pilnie je czytał. I odkrył też modlitwę różańcową, zwłaszcza, jak powiedział, jej medytacyjny charakter. Rozważanie tajemnice różańca św. wypełniły jego więzienną samotność. A teraz, tzn. po wyjściu na wolność, niestety zaniedbał tą praktykę…

To mnie zasmuciło. Bo myślę, że prawdziwa mądrość to trwanie przy Bogu. Zwrócenie się do Niego w trudnym doświadczeniu jest dla wierzących czymś normalnym. Ale niestety, kiedy doświadczenie mija, wielu zapomina o Tym, którego wcześniej tak gorliwie szukali. Aby temu zapobiec, potrzebna jest modlitwa. Modlitwa umacnia nas w wiernym trwaniu przy Bogu. Bo próbą jest nie tylko samotność, choroba, utrata pracy, niesłuszne oskarżenie. Próbą może być powodzenie, takie zajęcie się różnymi ważnymi sprawami, że brakuje czasu dla Najważniejszego, albo wydaje się zbyteczny czy wręcz przeszkadza. Która z tych prób jest gorsza? Pewnie ta, w której jest łatwiej zapomnieć o Bogu. Niech praktyka codziennego Różańca uchroni nas od tego. Przeciwnie, niech umacnia naszą więź z Bogiem przez pośrednictwo naszej zwycięskiej Matki, Królowej Różańca św. 

niedziela, 30 września 2018

Hymn o Kościele, Gertrud von le Fort

Głos Kościoła mówi:
W ręku mam jeszcze kwiaty z puszczy,
W moich włosach mam jeszcze rosę z dolin z początków ludzkiej historii.
Mam jeszcze modlitwy, których nasłuchują łany,
Wiem, jak burzę uczynić pobożną, umiem pobłogosławić wodę.
W moim wnętrzu noszę jeszcze tajemnice pustyni, a na głowie szlachetną pajęczynę starodawnych mędrców.
Bo matką jestem wszystkich dzieci tej ziemi; dlaczego ubliżasz mi, świecie, że mogę być wielką jak mój niebieski Ojciec?
Patrz, w moim wnętrzu klęczą narody, o których świat już dawno zapomniał, a z mojej duszy liczni poganie święcą blaskiem Przedwiecznego!
W tajemniczy sposób byłam ukryta w świątyniach ich bóstw i w mądrości przysłów wszystkich ich mędrców.
Byłam na wieżach ich astrologów i przy samotnych kobietach, na które spadł Duch proroctwa.
Byłam tęsknotą wszystkich czasów, byłam światłem wszystkich czasów, jestem pełnią czasów.
Jestem ich wielkim Spoiwem, jestem ich wiekuistą Jednością.
Jestem drogą wszystkich ich dróg: po mnie przechodzą tysiąclecia ku Bogu!

Do Kościoła:
Twój płaszcz utkany jest z purpurowych nici, które nie na ziemi wzięły swój początek.
Twoje czoło ozdabia welon uczyniony z łez naszych aniołów.
Bo nosisz w sobie miłosną troskę o wszystkich zagniewanych na ciebie; nosisz w sobie wielką miłość do wszystkich, którzy cię nienawidzą.
Twój wypoczynek jest zawsze na cierniach, bo myślisz o ich duszach.
Masz tysiąc ran; w nich bierze początek twoje miłosierdzie, błogosławisz wszystkie twoje wrogi.
Ty jeszcze błogosławisz, którzy już nie wiedzą.
Twoją zbiegłą córką jest miłosierdzie świata, który wszystkie ludzkie prawa otrzymał od ciebie, i całą ich ludzką mądrość.
Jesteś ukrytym pismem pod wszystkimi znakami synów tej ziemi;
Jesteś ukrytym strumieniem w głębinach ich wód.
Jesteś tajemniczą siłą ich trwania.
Błądzący nie giną, ponieważ ty jeszcze znasz drogę; a grzesznicy doznają zmiłowania, ponieważ ty jeszcze się modlisz.
Twój sąd jest ostatnią łaską dla zatwardziałych.
Gdybyś zamilkła tylko jeden dzień, zostaliby wymazani,
I gdybyś zasnęła w nocy, już by ich nie było.
Bo dla twojej przyczyny niebiosa nie pozwalają upaść kuli ziemskiej:
Wszyscy, którzy cię przeklinają, żyją dzięki tobie. (Gertrud von le Fort, „Hymnen an die Kirche”, tłumaczenie z niemieckiego własne)

piątek, 16 lutego 2018

Dobre pokusy?

W ostatnią środę zaczęliśmy okres Wielkiego Postu. W tym czasie podejmujemy różne praktyki, których celem jest przygotowanie się do Wielkanocy. Wielki Post trwa 40 dni. Właśnie tyle czasu przebywał Pan na pustyni. Ewangelista pisze: „Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię” (Mk 1, 12). „Zaraz” – to znaczy bezpośrednio po przyjętym przez Niego chrzcie w Jordanie. Duch, którego Pan ujrzał, jak z otwartych niebios zstępuje na Niego, wyprowadził (ἐκβάλλω – dosł. „wyrzucił“) Go na pustynię, gdzie był kuszony przez szatana.
Każde z tych stwierdzeń jest ważne i prawdziwe. Żeby je rozumieć właściwie, musimy pamiętać, że: 1. Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Kuszony był nie jako Bóg, ale w swoim człowieczeństwie. 2. To nie Bóg kusił Pana, ale szatan.
Nie inaczej jest, kiedy zostajemy poddanie różnorakim pokusom: to szatan wodzi nas na pokuszenie. Jeśli tak, to dlaczego Pan nauczył nas modlitwy, w której prosimy naszego Ojca niebieskiego, aby „nie wodził nas na pokuszenie”? To brzmienie sugeruje, że to właśnie Pan Bóg kusi człowieka. Z tego powodu biskupi francuscy zmienili niedawno tą jedną prośbę w „Ojcze nasz”, i od początku Adwentu 2017 katolicy we Francji uczestnicząc w liturgii modlą się: „Nie dozwól nam ulec pokusie”. Taki jest rzeczywiście sens modlitwy, którą zostawił nam nasz Zbawiciel. Tak tłumaczy też np. Biblia Poznańska. Wersja używana w liturgii Kościoła w Polsce jest dosłownym tłumaczeniem greckiego oryginału. Odmawiamy ją w niezmienionym brzmieniu ze względu na szacunek dla słów Pana, ale cały czas musimy pamiętać, że to nie Bóg wodzi nas na pokuszenie, ale wróg naszego zbawienia. Właśnie o tym pisze św. Jakub pisze w swoim Liście: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci” (1, 13-14 BT).
Dlaczego zatem Pan Jezus uczy swoich uczniów, aby modlili się: „I nie wódź nas na pokuszenie”? Za tym stwierdzeniem stoi prawda, że Bóg jest jedynym i wszechwładnym Panem, a Jego władzy podlega wszystko; On jest ostateczną przyczyną wszystkiego. „Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież bez woli Ojca waszego żaden z nich nie spadnie na ziemię” (Mt 10, 29 BT). Jeśli coś się dzieje, dzieje się dzięki temu, że Pan Bóg chce tego w sposób pozytywny albo przynajmniej dopuszcza, aby się stało. Jednak nawet wtedy, kiedy Pan Bóg tylko dopuszcza jakieś wydarzenie, czyli nie chce w sposób pozytywny, w języku Biblii brzmi to tak samo, tzn., że On tego chce. Przykład z wróblami spadającymi na ziemię nie jest jednoznaczny, dlatego posłużę się innym przykładem ze Starego Testamentu.
Kiedy Dawid został królem całego Izraela, postanowił policzyć lud, pomimo tego, że było to zabronione. Jego czyn został potraktowany przez Boga jako wyraz nieposłuszeństwa wobec Niego. W dwóch różnych Księgach biblijnych mamy dwa różne opisy genezy tego grzechu syna Jessego. W Drugiej Księdze Samuela jest napisane: „Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida, mówiąc: «Idź i policz Izraela i Judę»” (24, 1 BT). Natomiast w Pierwszej Księdze Kronik: „Powstał szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida, żeby policzył Izraela” (21, 1 BT). Obydwa te teksty opisują jedno i to samo wydarzenie. W pierwszym jest napisane, że Pan Bóg pobudził króla do grzechu, a w drugim, że Jego wróg. Która z tych wersji odpowiada prawdzie? Odpowiedź może być tylko jedna: To szatan pobudził króla do grzechu. A stwierdzenie przeciwne oznacza, że Pan Bóg nie przeszkodził temu, czyli, że to dopuścił. W ten sam sposób: Pan Bóg nie wodzi na pokuszenie, ale dopuszcza, że jesteśmy kuszeni przez złego ducha. Tak było też z Jezusem na pustyni: był kuszony przez szatana, na co Pan Bóg przyzwolił, ba, nawet wyprowadził a właściwie „wyrzucił” swego Syna na pustynię, aby tam był kuszony przez diabła.
Pan Jezus był kuszony przez szatana, i szatan został przez Niego pokonany. Na pustyni Pan pokazał nam, jak mamy walczyć ze złym duchem, aby zwyciężyć. Jak nie ma zwycięstwa bez walki, tak nie ma zwycięstwa nad pokusami bez bycia kuszonym. Św. Antoni pustelnik znany jest ze swoich dramatycznych potyczek z szatanem. Pomimo tego, a może właśnie dlatego jego spojrzenie na szatańskie pokusy jest całkiem pozytywne: „Nikt nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nie będąc kuszony. Zabierz pokusy – a nikt nie będzie zbawiony”. W tym stwierdzeniu pokusy jawią się jako coś wręcz niezbędnego do zbawienia. Jest to „trudna mowa”. Co takiego dobrego jest w pokusach, które przecież mogą stać się przyczyną potępienia? Jedno nie ulega wątpliwości: Nikt nie wejdzie do Królestwa Niebieskiego nie będąc wcześniej niewypróbowany. Nawet aniołowie byli poddani próbie, i tylko ci, którzy jej sprostali, zostali dopuszczeni do oglądania Bożego oblicza. Ale św. Antoni Wielki mówi coś więcej, a mianowicie, że pokusy są potrzebne do zbawienia. Wierzymy, że łaska Boża jest konieczna do zbawienia, ale pokusy? Jak rozumieć jego słowa?
Długo zastanawiałem się nad sensem słów egipskiego pustelnika. Na pewno pokusy służą samopoznaniu. Przez jedną pokusę, której jestem poddany, poznaję siebie lepiej, niż dzięki największym objawieniom. Przeróżne przeżywane pokusy pokazują mi, do czego jestem zdolny sam z siebie. Dlatego słusznie ktoś powiedział, że tyle wiemy o sobie, ile nas wypróbowano. Ale w czasie pokus poznaję nie tylko swoją małość i nędzę, ale także lepiej niż kiedykolwiek indziej dostrzegam, jak bardzo jestem zależny od Bożej pomocy. Zatem w tym trudnym, a jednocześnie błogosławionym czasie poznaję z jednej strony, kim jestem sam z siebie, i do czego jestem zdolny, gdyby Pan Bóg zostawił mnie samemu sobie, z drugiej zaś, że tylko Pan może mi w tym czasie próby pomóc. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15 BT).
Doświadczenie pokus nie było obce Apostołowi Narodów. Dzieli się tym w siódmym rozdziale Listu do Rzymian: „Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!” (22-25 BT).