Szukaj na tym blogu

wtorek, 9 sierpnia 2011

Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

„Święci żyją świętymi…”

*****

Spotkanie, o którym chcę opowiedzieć, wydarzyło się siedem lat temu. W tym dniu stałem się częścią historii życia Ruth S. (zmieniłem imię i pierwszą literę nazwiska). Nasze drogi zeszły się nie bez zrządzenia Bożej Opatrzności w czasie Mszy św. we wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) 9 sierpnia 2004 roku, dokładnie 7 lat temu. W tym czasie pracowałem w Eggenfelden. Jest to stare, bo sięgające dwunastego wieku miasteczko w Dolnej Bawarii, oddalone zaledwie 22 km od Marktl am Inn, gdzie przyszedł na świat Józef Ratzinger, obecny Ojciec św. Benedykt XVI. Eggenfelden obecnie liczy około 13 tysięcy mieszkańców. Przez wieki pozostawało na uboczu wielkich wydarzeń historycznych. Być może młodszym czytelnikom stało się znane przez postać Daniela Kübelböck, który swoje dzieciństwo spędził właśnie w tym miasteczku.

Przez rok pracowałem jako kapelan szpitala w miejscowym szpitalu. Mieszkałem w tamtejszym klasztorze jako jedyny polski franciszkanin w pięcioosobowej obsadzie. Ponieważ w dni powszednie była tylko jedna Msza św., odprawialiśmy ją razem w przyklasztornej świątyni o godz. 8:00 rano. Wspomnianego dnia przypadło mi przewodniczenie koncelebry. We wstępie wspomniałem o postaci św. Teresy Benedykty od Krzyża. Urodzona we Wrocławiu, żydowskiego pochodzenia, obywatelka Niemiec, łączyła w sobie miłość dla swojego narodu z patriotyzmem w stosunku do ziemskiej ojczyzny, gdzie przyszło jej żyć. Jednak motywem przewodnim w jej życiu było umiłowanie prawdy. Szukając prawdy, odnalazła Prawdę – Jezusa, Brata według krwi i Mesjasza oczekiwanego przez Żydów. Edith Stein rozumiała posłannictwo swego życia podobnie do biblijnej Estery, która narażała swe życie wstawiając się do króla za swoim narodem. Św. Teresa oddała Bogu swe życie jako ofiarę zarówno za lud wybrany Starego Przymierza, jej braci i siostry co do ciała, jak i za Niemców, naród, którego była obywatelką, a który prześladował ją i jej rodaków.

Po Mszy św. podeszła do mnie uczestnicząca w niej kobieta i poprosiła o chwilę rozmowy. Droga jej życia niosła w sobie podobieństwo do Patronki dnia. Urodziła się w Niemczech i miała żydowskie pochodzenie. Jej rodzice zginęli z rąk Niemców w Auschwitz. Ona cudem uniknęła śmierci. Kiedy hitlerowcy przyszli do ich domu, zabrali rodziców i rodzeństwo, dziewczynka zamarła ze strachu niczym głaz – nie poruszyła się ani nie wydała żadnego głosu. I to ją ocaliło. Ci, którzy przyszli zabrać jej rodzinę, nie zauważyli jej obecności w mieszkaniu. Zabrali rodziców i rodzeństwo, ona została sama. Miała wtedy zaledwie kilka lat.

Podobnie jak Edith Stein nawróciła się na chrześcijaństwo, i co ciekawe, podobny był także sposób, w jaki to się stało. O ile jednak Edith Stein szukała prawdy, Ruth S. szukała miłości. Edith Stein odwiedziła przyjaciół i w ich bibliotece znalazła pisma św. Teresy. Czytała je całą noc. Kiedy nad ranem odłożyła książkę, powiedziała: „Znalazłam prawdę”. Podobnie Ruth znalazła w hotelowym pokoju na Florydzie Biblię, Nowy Testament, i czytała tę Księgę całą noc. Rano wiedziała, że jest Ktoś, kto ją kocha. Parafrazując powiedzenie Edyty Stein, można by powiedzieć, że Ruth znalazła Miłość. Św. Teresa od Jezusa przez jej pisma pomogła Edycie Stein odnaleźć prawdę. Edith Stein z kolei przez swoje życie pomogła Ruth S. okryć miłość Pana Jezusa i znaleźć odpowiedź na wiele pytań, które nosiła przez całe jej dorosłe życie.

W tym samym dniu (mam na myśli 9 sierpnia 2004 r.) przyjęła Sakrament Pojednania oraz Sakrament Namaszczenia Chorych. Na drugi dzień przyjęła Komunię św., która dla niej była także …pierwszą Komunią św. Ponieważ historia jej życia była jedyna w swoim rodzaju, poprosiłem ją, żeby spisała ją jako świadectwo dla innych. Na drugi dzień przyniosła cztery kartki zapisane pismem odręcznym (niżej przytaczam polskie tłumaczenie). Przyniosła także notatnik w okładce koloru umbry, w którym zapisywała swoje myśli z czasów, kiedy studiowała w Monachium. Ponieważ wiedziała, że już nigdy nie wróci do Niemiec, chciała, aby został w tym kraju. Ponieważ dwa lata później wyjechałem z Niemiec, zabrałem z sobą kopertę z jej wspomnieniami i notatnik.

Oto trzy przykładowe wpisy z tego zeszyty: Teraz, Ojcze, jesteśmy zakochani! Kochamy się wzajemnie i to jest cudowne. Świadomość tej miłości wprowadza nas w jakiś stan oszołomienia z powodu radości i zadziwienia. Dziękujemy Ci, że dane nam było spotkać się i poznać. Każdego dnia możemy doświadczyć czystego cudu miłości, która dla innych wciąż jeszcze pozostaje niezauważona.

Chcielibyśmy byś bezkompromisowi, jak Ty, Jezu, ale pomóż nam także, abyśmy kochali jak Ty.

Krytyka i trudy z powodu prawdy – tak!

Traktuję te zapiski jak relikwie, podobnie jak wspomnienie spotkania z Ruth. Przez lata milczałem o tym, jakby bojąc się, że dzieląc się tą historią z innymi, w jakiś sposób przyczynię się do jej pomniejszenia. Dopiero rok temu umieściłem ją na forum Hioba w dziale „Świadectwa”, a dzisiaj dzielę się nią z czytelnikami tego bloga. Oto świadectwo Ruth S.:

Nazywam się Ruth S. Jestem córką żydowskich rodziców, którzy zostali zamordowani w Auschwitz w 1944 roku. Ocalałam niejako przez cud i razem z żydowskimi krewnymi udało się mi uciec do Ameryki. Pierwsze lata szkolne spędziłam w przytułku dla dzieci, bez Ojczyzny, bez miłości, samotna, chociaż nie cierpiałam głodu ani zimna. Kiedy skończyłam 14 lat moi krewni mieli inne plany dla mnie i zostałam posłana z powrotem do Niemiec, gdzie mieszkałam w internacie. Coraz bardziej czułam się samotna, odizolowana od innych, niekochana. Moja nienawiść do niemieckich kolegów, którzy przecież wszyscy mieli rodziców, również przybierała na sile. Dlaczego musiałam żyć w kraju, w którym część ludzi była winna śmierci moich rodziców? Poczucie bezsensu powiększało się aż do odczuwania rozpaczy. Miałam tylko jedno życzenie – umrzeć!

Ale razem z tym pragnieniem śmierci przyszło też pytanie: Dlaczego żyję? Czy mogę jeszcze nadać mojemu życiu sens? Tymczasem dalej prowadziłam samotne życie. W wieku 17 lat zdałam maturę i wróciłam do USA. Tutaj studiowałam filozofię, muzykę i medycynę. Po pierwszych egzaminach wyjechaliśmy z całym rocznikiem na Florydę. W hotelowym pokoju znalazłam Biblię – Nowy Testament! Czytałam i czytałam – całą noc. Dogłębnie dotknięta przez miłość Jezusa, którą odczuwałam w sobie, postanowiłam zawierzyć Mu siebie. Oto teraz pojawił się w moim życiu Ktoś, komu mogłam oddać moją nędzę, samotność, rozpacz, wraz z nienawiścią, która była większa niż wszystko inne. Po powrocie z Florydy postanowiłam pojechać z powrotem do Niemiec. Myślałam sobie, że tylko tam, gdzie zrodziła się moja nienawiść, mogę ją także pokonać. Pojechałam do Monachium i kontynuowałam studia i moją pracę w klinice. Jednocześnie udało mi się – zostało mi to dane – spotkać katolickiego kapłana, który z wielką cierpliwością i dobrocią towarzyszył mi na drodze poszukiwania Bożej miłości. Powoli przezwyciężałam moją nienawiść i otrzymałam dar, że mogłam przebaczyć.

Moje pragnienie spotkania Jezusa było tak wielkie, że w 1965 r. poprosiłam o sakrament Chrztu i dwa lata później, 12. września 1967 r. zostałam ochrzczona.

Podczas studiów spotkałam człowieka, lekarza, jak ja, który troszczył się o mnie w delikatny, a jednocześnie pełen uczucia sposób. Był to muzułmanin z Pakistanu. Po raz pierwszy w moim życiu zaznałam ciepła i akceptacji ze strony drugiego człowieka. Ze względów politycznych konieczna była szybka decyzja. Po krótkim zastanowieniu, 18. września 1967 r. wyjechałam do Pakistanu – tylko jeden dzień przed planowaną pierwszą Komunią św. Cztery tygodnie później zawarliśmy zgodnie z muzułmańskim prawem związek małżeński. Realizując nasze zamierzenia, aby pomagać ubogim, rozbiliśmy namioty na skraju pustyni i zaczęliśmy naszą lekarską praktykę. Ja, Ruth, jako pediatra, mój mąż, chirurg i internista. Przez kolejne lata zostaliśmy obdarowani dziewięciorgiem dzieci. Ponieważ kobieta w Pakistanie nie ma żadnych praw, nie mogłam wychowywać ich w wierze chrześcijańskiej. Tylko po porodzie, używając wody moich łez radości znaczyłam znakiem krzyża czoła moich dzieci, i oddawałam je Bogu w darze.

Podczas mojego około 35-letniego pobytu w Pakistanie, ilekroć musiałam iść do meczetu, tyle razy towarzyszyło mi uczucie, że wyrzekłam się mojej chrześcijańskiej wiary, a może nawet, że dopuściłam się zdrady Jezusa. Ale w rzeczywistości, zawsze czyniłam wszystko z miłości dla Chrystusa. Bolesnym doświadczeniem było dla mnie, kiedy widziałam umierające dzieci, i nie byłam w stanie im pomóc. Zdarzyło się czasem, że nadzieja opuszczała mnie całkowicie. Wtedy, szłam na pustynię i modliłam się, ale wybacz mi Boże, bywało, że krzyczałam na Ciebie i sprzeczałam się z Tobą. Ale mimo wszystko, modlitwa była skuteczną pomocą i źródłem pociechy. Szczególnie niektóre Psalmy:

- „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże” (42: 2);

- „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (22:2);

- „Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć?” (27:1);

- „Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (63:2);

- „Ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę, mój Boże, Tobie ufam: niech nie doznam zawodu!” (25:1-2).

Jakiś rok temu zaczęłam odczuwać nieznośne bóle. Pojechaliśmy do stolicy. Badania generalne i diagnoza: złośliwy, nieuleczalny rak, przerzuty w całym ciele. Mój mąż nie chciał, czy też nie mógł w to uwierzyć. Zadecydował, że pojedziemy do Monachium, aby tam jeszcze raz sprawdzić wyniki. Jednak diagnoza została potwierdzona. Spełniając moje życzenie, zaplanowaliśmy w drodze powrotnej odwiedzić Salzburg. W drodze z Monachium do Salzburga poczułam się nagle bardzo źle, dlatego zatrzymaliśmy się w Eggenfelden. W pobliżu hotelu odkryłam katolicki kościół przy franciszkańskim klasztorze.

Nazajutrz poszłam na Mszę o godz. 8:00 rano. W czasie liturgii wspominana była święta – o ile dobrze pamiętam – Edyta Stein – która, jak moi rodzice, została zamordowana w Auschwitz w 1942 r. Dogłębnie przeżyłam tę Mszę św. Po jej zakończeniu poprosiłam kapłana, który ją odprawiał o rozmowę. W Sakramencie pojednania usłyszałam zapewnienie o Bożym przebaczeniu. Przyjęłam także sakrament Namaszczenia chorych, na drugi dzień mogłam przyjąć po raz pierwszy Komunię św. Wiem, że zostało mi parę tygodni, może parę miesięcy życia. Kiedy, po skończeniu ziemskiego życia, jak mam nadzieję, spotkam się z Panem, powiem Mu również o tym kapłanie…

Bogu niech będą dzięki za to, że było mi dane być świadkiem życia Ruth i częścią jej drogi do Boga!

Ruth zatrzymała się w Eggenfelden, a jej mąż wyjechał w tym czasie, aby załatwić jakieś sprawy i wrócił na trzeci dzień. Wychodząc do kościoła, Ruth za każdym razem zostawiała w hotelu burkę, tradycyjny strój kobiet muzułmańskich, a ubierała pożyczone od właścicieli hotelu zwyczajne ubranie. Kiedy na trzeci dzień wychodziła z hotelowego pokoju, aby przenieść mi zapis jej świadectwa i pożegnać się ze mną przed wyjazdem do Pakistanu, w drzwiach spotkała męża zdziwionego do granic jej ubraniem. „Pozwól mi teraz wyjść” – odezwała się do niego – „wyjaśnię ci, jak wrócę”.

Żegnając się ze mną, Ruth powiedziała, że po powrocie do Pakistanu, wraz mężem zaproszą swoje dzieci i rodzinę, aby spotkać się z nimi po raz ostatni. To będą ostatni ludzie, których spotka, bo po pożegnaniu z dziećmi zostaną już tylko sami z mężem, a ona nie wyjdzie z namiotu aż do śmierci. Wychodząc z rozmównicy powiedziała: „Szalom”. To było nasze ostatnie spotkanie i ostatnia rozmowa. Od tego czasu nie otrzymałem od niej żadnego listu, ani w ogóle jakiejkolwiek informacji od niej, czy o niej. Jeśli lekarze mieli rację, Ruth odeszła z tego świata najpóźniej kilka miesięcy po wyjeździe z Niemiec.

Kiedy myślę o niej, przypomina mi się kazanie Ojca św. Jana Pawła II Wielkiego w czasie kanonizacji św. Kingi. Powiedział on m.in.: „Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości”. Tak jak św. Teresa od Jezusa przez swoje pisma pomogła Edycie Stein odnaleźć Prawdę, tak z kolei Edyta Stein pomogła Ruth S. w jednym momencie znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące ją przez długie lata życia na pustyni. Bóg jest przedziwny w swoich Świętych! Ostatecznie to On jest Prawdą, której szukała i znalazła Edyta Stein; to On jest Miłością, której szukała i znalazła Ruth S. Święci nie przemijają, bo Bóg, który jest życiem Świętych, nie przemija.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz