Szukaj na tym blogu

czwartek, 29 maja 2014

Wakacje z Bogiem

Od tygodnia jestem na wyspie Kos w Grecji. Pogoda wspaniała. Dużo słońca, które lubię. Ale nie ono jest tu najważniejsze...

Przyjechałem tu na trzytygodniowy urlop, który jednocześnie jest zastępstwem. Franciszkanie z Rodos, należący do Kustodii Ziemi Świętej, obsługują także kościółek Bożego Baranka na Kos. Miejscowi katolicy są bardzo nieliczni, bo Kos, jak większość Grecji, jest zamieszkałe przez ludność prawosławną. Poznałem tu Annę, Polkę mieszkającą tu od ok. 20 lat, Marię, Niemkę i Melanię, Filipinkę, która wyszła za Wietnamczyka.

Msze św. w niedzielę były bardzo „katolickie”. Na sposób bardzo praktyczny odczułem, co to znaczy, że Kościół jest katolicki. Uczestniczący w Liturgii pochodzili z różnych krajów: oprócz tych nielicznych z Grecji, także z Włoch, Niemiec, Francji, Szkocji, Stanów Zjednoczonych, Albanii, itd. A wśród nich dosyć liczna grupa wiernych z Polski czy polskiego pochodzenia. Liturgię sprawowałem po łacinie, a czytania czytane były po polsku, niemiecku, włosku, angielsku, w zależności od liczebności poszczególnych grup językowych.

W czasie pierwszej Mszy św., w piątek pojawiła się Włoszka, staruszka mieszkająca na wyspie na stałe. A pod koniec Eucharystii przyszło młode małżeństwo, jak później okazało się, przyjechali z Warszawy. Po Mszy św. powiedzieli mi, że wyprosili sobie księdza i możliwość uczestniczenia we Mszy św. niedzielnej. Być może jest to bardziej prawdziwe, niż sami myśleli, bo chociaż od kilku miesięcy miałem zabukowany bilet, praktycznie dopiero w ostatnim tygodniu okazało się, że jednak mogę wyjechać…

Poznałem tu także młode małżeństwo Polaków o dziecięcej wierze mieszkających w Luxemburgu. Ona powiedziała, że przed wyjazdem otrzymali słowa od Boga: „Dzieci, będę z wami w czasie wakacji”. I przychodzą oni także na Msze św. w ciągu tygodnia.

A wczoraj pojawiła się jeszcze jedna Polka. Przyjechała tu z hotelu autobusem, a po Mszy św. musiała czekać ponad dwie godziny na autobus powrotny. Wtedy przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości, że warto było tu przyjechać…

Wczoraj po Mszy św. w czasie drogi z kościoła do mieszkania (ok. 10 min.) towarzyszyła mi przez chwilę Greczynka, staruszka może 80-letnia, o pomarszczonej twarzy i pięknym uśmiechu. Niestety, ponieważ mówi tylko po grecku, nie mogliśmy się porozumieć. Jednak miałem wrażenie, że pomimo bariery języka dobrze się rozumiemy w sprawach najważniejszych. Wskazując ręką do góry powiedziała „Theos” (Bóg) i „Pater” (Ojciec). A resztę uzupełnił jej uśmiech…

1 komentarz:

  1. Jak zauważyłem wierzący się z wierzącym zawsze dogada. Świetna przygoda i wspaniałe przeżycie.

    OdpowiedzUsuń