Szukaj na tym blogu

środa, 31 października 2012

Sprawa Galileusza

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.


Żaden inny epizod w historii Kościoła katolickiego nie jest tak źle zrozumiany jak potępienie Galileusza. Jest to, mówiąc słowami Newmana, standardowy argument używany w celu pokazania, że nauka i katolicki dogmat są sobie wrogie. W powszechnie panującej świadomości, sprawa Galileusza jest dowodem prima facie na to, że wolne dążenie do prawdy stało się możliwe dopiero po tym, jak nauka „wyzwoliła się” z teologicznych okowów Średniowiecza. Sprawa ta tak zgrabnie wpasowuje się w moralitet 'oświecona nauka kontra dogmatyczna ciemnota', że historycy nie bardzo mają ochotę na prostowanie anty-katolickiej propagandy, która stała się jej nieodłącznym elementem. Nawet wielu inteligentnych katolików wolałoby o niej zapomnieć.


Jan Paweł II i Galileusz

Nie była to jednak postawa papieża Jana Pawła II. W 1979 roku wyraził on życzenie, aby Papieska Akademia Nauk przeprowadziła dogłębne studium słynnego przypadku. Zwołano komisję uczonych, która 31 października 1992 roku przedstawiła papieżowi sprawozdanie. W przeciwieństwie do relacji w The New York Times oraz innych kanałach dezinformacji na temat Kościoła nie jest prawdą, że Stolica Apostolska dopiero wtedy wywiesiła białą flagę przyznając, że Ziemia krąży wokół Słońca. Ta konkretna debata, jeśli chodzi o Kościół, została zamknięta w 1741 roku, gdy Benedykt XIV polecił Świętemu Oficjum przyznać imprimatur pierwszej edycji Dzieł Galileusza.

Zamiarem Jana Pawła II było lepsze zrozumienie całej sprawy zarówno przez naukowców jak i teologów. Mówi się, że politycy zwykli myśleć w kategoriach tygodni, mężowie stanu w kategoriach lat, natomiast papież myśli w perspektywie stuleci. Ojciec Święty starał się położyć kres bolesnemu rozdarciu między wiarą a nauką, które mimo, iż powstało w XVII-tym wieku, wciąż jest obecne w kulturze Zachodu. Uwzględniając wytyczne II Soboru Watykańskiego, Papież chciał podkreślić, że w swojej własnej dziedzinie nauka cieszy się uzasadnioną wolnością i że w przypadku Galileusza wolność ta została niesłusznie naruszona przez władze kościelne.

Ale jednocześnie - czego świeckie media „nie dosłyszały” - Ojciec Święty wspomniał, że „sprawa Galileusza była rodzajem ‘mitu’, w którym obraz sfabrykowany na podstawie historycznych wydarzeń, był dość daleki od rzeczywistości. W tej perspektywie, sprawa Galileusza była symbolem rzekomego odrzucenia postępu naukowego przez Kościół”. Według papieża, w konfrontacji Galileusza z Kościołem obecne było „tragiczne wzajemne niezrozumienie", za które winę ponoszą obie strony. Był to konflikt, który nigdy nie powinien się wydarzyć, ponieważ wiara i nauka, właściwie rozumiane, nigdy nie przeczą sobie nawzajem.

Ponieważ sprawa Galileusza to jedna z historycznych „pałek” wykorzystywanych do bicia Kościoła – pozostałe dwie to wyprawy krzyżowe i hiszpańska inkwizycja – ważne jest, żeby katolicy dokładnie rozumieli, co tak naprawdę rozegrało się między Kościołem, a tym wielkim uczonym. Bliższe spojrzenie na fakty niweczy niemal każdy aspekt legendy powszechnie przyjmowanej w sprawie Galileusza.

Obojętny wobec katolicyzmu wiktoriański biolog Thomas Henry Huxley zbadał kiedyś tę sprawę i doszedł do wniosku, że „racja była po stronie Kościoła”. W tym wszystkim najbardziej uderzające jest to, że dopóki Galileusz nie wymusił przeniesienia kontrowersji w dziedzinę teologii, Kościół był życzliwym rzecznikiem nowej astronomii; wspierał pracę Kopernika i ochraniał Keplera przed prześladowaniami kalwinistów. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, gdy debata wyszła poza samą tylko kwestię ruchów ciał niebieskich. W tym miejscu należy jednak przedstawić szersze historyczne tło.


Zapisywanie zjawisk czy zachowywanie pozorów?

Współczesny wiek nauki rozpoczął się w roku 1543, kiedy Mikołaj Kopernik, polski kanonik, opublikował swoje epokowe dzieło: O obrotach sfer niebieskich. Popularny pogląd głosi, że Kopernik „odkrył”, że Ziemia krąży wokół Słońca. Tymczasem taka opinia była znana już w starożytnej Grecji. Ale teoria geocentryczna, przyjęta przez Arystotelesa i wsparta matematycznymi obliczeniami Ptolemeusza, była modelem dominującym do czasów Kopernika. Jej wiarygodność zdawały się potwierdzać także niektóre fragmenty Pisma św. mówiące o mobilności Słońca i nieruchomości Ziemi. Większość wczesnych Ojców Kościoła uznawała tę teorię za pewnik, ale tak naprawdę nie byli oni zainteresowani naukowym wyjaśnianiem kosmosu. Ambroży pisał: „omawianie natury i pozycji Ziemi nie pomaga nam w nadziei przyszłego życia”.

Ponieważ z natury łatwo ulegamy temu, co C.S. Lewis nazywa, „snobizmem chronologicznym”, musimy spróbować zrozumieć podejście do nauki panujące w czasach, kiedy Galileusz rozpoczynał swoją pracę. Od czasów Greków, celem astronomii było „zapisywanie zjawisk” (”save the appearances”) pojawiających się na niebie. To słynne wyrażenie jest zazwyczaj pojmowane jako wyraz uciekania się do desperackich wybiegów, których celem jest usprawiedliwienie czy uratowanie systemu ptolemejskiego. (Angielskie wyrażenie „saving appearances” może oznaczać zarówno: „zapisywanie zjawisk”, jak i też: „zachowywanie pozorów” – uwaga tłumacza). Ale ta fraza nie oznacza czegoś takiego. Dla umysłu greckiego i średniowiecznego nauka była rodzajem formalizmu, środkiem do koordynowania danych, czymś, co nie miało związku z ostatecznym kształtem rzeczywistości. Różne matematyczne teorie – takie jak ptolemejskie cykle – mogą zostać rozwinięte i wykorzystane do przewidywania ruchów planet, ale nie było przedmiotem zainteresowania średniowiecznego astronoma czy takie schematy zbliżają się do rzeczywistej prawdy fizycznej. Sednem było pragnienie uporządkowania skomplikowanych danych, a tym, co się liczyło, było ustalenie, która hipoteza (kluczowe słowo w sprawie Galileusza) jest najprostsza i najwygodniejsza.


Zabawki dla erudytów

Niemal powszechne przekonanie, że celem nauki nie jest ostateczne opisanie rzeczywistości, lecz jedynie „zapisywanie zjawisk” (”save appearances”), tłumaczy, dlaczego hierarchia kościelna początkowo tak lekko przyjęła teorię Kopernika. Astronomia i matematyka były traktowane jako zabawki dla erudytów; nie przypisywano im ani filozoficznego, ani teologicznego znaczenia. Wśród duchownych było prawdziwe zakłopotanie koniecznością zaangażowania się w dysputę dotyczącą orbit planetarnych. Było im wszystko jedno, jak „zjawiska” zostają „zapisane”. A do tego, Kopernik, dobry katolik, opublikował swoją książkę zachęcony przez dwóch wybitnych dostojników kościelnych i zadedykował ją papieżowi Pawłowi III, który przyjął ją serdecznie.

To, że według Kopernika teoria heliocentryczna jest prawdziwym opisem rzeczywistości, pozostało w dużej mierze niezauważone. Częściowo dlatego, że uspokajająco odwoływał się ciągle do cykli i epicykli z systemu Ptolemeusza, a od Arystotelesa zapożyczył pogląd, że planety muszą poruszać się po orbitach kołowych, ponieważ jest to jedyna doskonała forma ruchu. Dodatkowym czynnikiem, który pomógł Kopernikowi, było zaopatrzenie dzieła w słynną przedmowę napisaną przez protestanta Osiandera, który nadzorował drukowanie pierwszej edycji. Nie mówił on o definitywnym opisie niebios, ale zaprezentował teorię wyłącznie jako matematyczne opracowanie rejestrowania ruchów planet w sposób prostszy niż umożliwiał to uciążliwy system Ptolemeusza. Osiander wiedział, że Luter i Melanchton gwałtownie sprzeciwiają się wszelkim sugestiom, że Ziemia krąży wokół Słońca, dlatego nie podpisał owej napisanej przez siebie przedmowy, którą w efekcie wszyscy uznali za pochodzącą od Kopernika.


Przewrót kopernikański

Ale w rzeczywistości książka Kopernika oznaczała epokową zmianę w ludzkiej myśli, na którą uniwersytety były jeszcze mniej przygotowane niż Kościół. Owen Barfield w swojej fascynującej książce Saving the Appearances nazywa to „prawdziwym punktem zwrotnym” w historii nauki: „Miało to miejsce, kiedy Kopernik (prawdopodobnie – nie można tego uznać za pewnik) zaczął myśleć, a inni, jak Kepler i Galileusz, zaczęli potwierdzać, że heliocentryczna hipoteza nie tylko zapisuje zjawiska, ale jest fizycznie prawdziwa... Tym, czego się obawiano, była nie tylko nowa teoria ruchu ciał niebieskich, ale nowa teoria tego, czym jest teoria, a mianowicie, że jeśli jakaś hipoteza zapisuje wszystkie zjawiska, jest ona identyczna z prawdą”.

Kopernik opóźnił publikację swojej książki o cała lata, ponieważ obawiał się nie tyle krytyki ze strony Kościoła, co kpiny środowiska uczonych. To właśnie konserwatywni arystotelicy na uczelniach najgwałtowniej sprzeciwiali się nowej nauce. Arystoteles był Mistrzem tych, którzy wiedzą; staranna lektura jego tekstów była uważana niemalże za pewniejsze źródło wiedzy, niż studiowanie samej przyrody. Arystotelesowski wszechświat składał się z dwóch światów: nadksiężycowego i podksiężycowego. Ten pierwszy to księżyc i wszystko ponad nim; był doskonały i niezniszczalny. Ten drugi to ziemski glob z atmosferą, mający początek i podlegający rozkładowi, hałda żużlowa kosmosu.

Ptolemeuszowe usystematyzowanie Arystotelesa, przy pomocy którego wyjaśniano ruchy gwiazd, było częścią tego akademickiego bagażu. I było w pełni sensowne w praktyce; przy jego ich pomocy statki były w stanie żeglować po morzach, a astronomowie potrafili przewidzieć zaćmienia. Czemuż więc zrezygnować z tego szacownego systemu na rzecz dla nowej, nieudowodnionej kosmologii, która nie tylko była sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem (tak twierdził autorytet pokroju Francisa Bacon), ale także w sposób oczywisty z treścią Pisma św.?


Teleskop Galileusza

Taki był naukowy umysł Europy w roku 1610 w chwili nagłego pojawienia się Galileusza odkrywającego zdumiewające rzeczy przy pomocy teleskopu. Do tego momentu czterdziestosześcioletni Galileusz interesował się głównie fizyką, a nie astronomią. Jego najsławniejszym osiągnięciem było sformułowanie prawa spadania ciał. (W przeciwieństwie do legendy nigdy niczego nie spuścił z wieży w Pizie.) Galileusz był utalentowanym majsterkowiczem. Kiedy usłyszał o skonstruowaniu teleskopu w Holandii, od razu sobie taki zbudował, jak zwykle przypisując sobie całą chwałę za wynalazek.

Patrząc przez swoje nowe „szpiegowskie okulary” dokonał kilku odkryć, które wstrząsnęły podstawami arystotelesowskiego kosmosu. Po pierwsze, zobaczył, że Księżyc nie jest idealną kulą, ale jest pokryty górami i dolinami, podobnie jak Ziemia. Po drugie, co było jeszcze bardziej zadziwiające, odkrył, że Jowisz ma co najmniej cztery satelity. Już nie można było powiedzieć, że ciała niebieskie krążą wyłącznie wokół Ziemi. I wreszcie zauważył fazy Wenus, których jedynym wyjaśnieniem jest obrót Wenus wokół Słońca, nie zaś wokół Ziemi.

Odpowiedzi na te odkrycia były różne: od entuzjastycznych do wręcz wrogich. Czołowy ówczesny astronom, jezuita, Christopher Clavius, był sceptyczny, jednak kiedy Kolegium Rzymskie nabyło ulepszoną lunetę, ujrzał na własne oczy, że Galileusz ma rację co do księżyców Jowisza, a jezuici potwierdzili następnie fazy Wenus. Ludzie ci nie byli gotowi od razu przejść na stronę kopernikańską, jednakże przyjęli system Tycho Brahe’a, który był rozwiązaniem pośrednim: wszystkie planety z wyjątkiem Ziemi krążą wokół Słońca. Sam ten fakt jest wystarczającym wyjaśnieniem odkryć Galileusza. Mimo to Galileusz był bohaterem chwili; w 1611 roku składa triumfalną wizytę w Rzymie, gdzie został uczczony przez kardynałów oraz przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Pawła V, który zapewnił go o swoim wsparciu i życzliwości.

Galileusz powrócił do Florencji, aby, jak się spodziewano, kontynuować swoje badania naukowe. Ale w czasie następnych dwóch dziesięcioleci po 1611 r. nauka jako taka przestała być głównym przedmiotem jego zainteresowań. Zamiast tego jego obsesją stało się usiłowanie zmiany opinii publicznej na rzecz systemu Kopernikańskiego. Stał się protoplastą kogoś w rodzaju współczesnego polityka kulturalnego. Cała Europa, począwszy od Kościoła, musiała bez zastrzeżeń przyjąć system Kopernika. Ta krucjata nigdy nie zakończyłaby się w siedzibie Inkwizycji, gdyby Galileusz posiadał odrobinę taktu, nie mówiąc już o życzliwości. Ale nie był on taktowny, lubił poniżać i ośmieszać. I nie brał pod uwagę ludzkiej natury, która nie łatwo zrzuca z siebie starą kosmologię, aby przyjąć nową, która wydawała się sprzeczna zarówno ze zdrowym sensem, jak i z tradycją.

Kardynał Newman, który nie należał do osób uważających, że świeckie prawdy są określane przez kościelne fiat, napisał o krucjacie Galileusza: „Gdybym był wychowany w wierze w bezruch ziemi, niby dogmacie Objawienia, i łączył ją w swoim umyśle z nieprzekazywalną godnością człowieka pośród istot stworzonych, z przeznaczeniem rodzaju ludzkiego, z umiejscowieniem czyśćca i piekła oraz z innymi doktrynami chrześcijańskimi, a następnie po raz pierwszy usłyszał tezy Galileusza ... natychmiast oburzyłbym się na jego domniemania i przestraszył się ich zwodniczością bardziej niż jakąkolwiek inną podobną nowością w innych naukach humanistycznych odnoszących się jakoś do religii”.


Wojowniczość astronoma

Ale Galileusz był zdeterminowany, by siłą wepchnąć Kopernika chrześcijaństwu do gardła. Ironią jest, że kiedy zaczął swoją kampanię, cieszył się niemal powszechną życzliwością hierarchii katolickiej. Jednakże swą uszczypliwością i agresywnym zachowaniem udało mu się zrazić prawie wszystkich. Jego postawa nie dała władzom kościelnym żadnej możliwości manewru: musiały one albo zaakceptować system kopernikański jako fakt (choć nie został on udowodniony) i dokonać odpowiedniej reinterpretacji Pisma św. albo go potępić. Odrzucił rozsądną trzecią możliwość, którą zaproponował mu Kościół: uznanie systemu kopernikańskiego za hipotezę, nawet lepszą od systemu Ptolemeusza, do czasu potwierdzenia jej dodatkowymi dowodami.

Takie dowody jednak nie pojawiały się. Wojowniczość Galileusza prawdopodobnie miała wiele wspólnego z tym, że wiedział, iż nie ma żadnego bezpośredniego dowodu na heliocentryzm. Nie potrafił nawet odpowiedzieć na najsilniejszy argument, który został wysunięty przez Arystotelesa. „Gdyby Ziemia krążyła wokół Słońca” - pisał filozof – „to na niebie powinny być możliwe do zaobserwowania gwiezdne paralaksy”. Innymi słowy, pojawiłoby się przesunięcie pozycji gwiazdy obserwowanej z Ziemi z jednej stronie Słońca, a następnie sześć miesięcy później z drugiej strony. Nawet przez najlepszy ze swoich teleskopów, Galileusz nie był w stanie dostrzec najmniejszej gwiezdnej paralaksy. To był ważny naukowy zarzut i nie było na niego odpowiedzi aż do roku 1838, kiedy to Fryderykowi Bessela udało się określić paralaksę gwiazdy 61 Cygni.

Innym problemem Galileusza było to, że twierdził, mimo odkryć Keplera, iż planety krążą wokół Słońca po doskonale kolistych orbitach. Jezuiccy astronomowie po prostu widzieli, że taki pogląd jest nie do utrzymania. Mimo to, Galileusz rozpoczął swoją kampanię rozsyłając szereg druków i listów, kolportowanych w całej Europie. Przy okazji wdawał się w zatargi z licznymi ludźmi Kościoła w sprawach marginalnych ustawiając się samemu na pozycjach nie do obrony. I mimo ostrzeżeń przyjaciół w Rzymie, nalegał na przesunięcie debaty na grunt teologiczny.

Nie ma wątpliwości, że gdyby debata na temat heliocentryzmu pozostała czysto naukowa, władze kościelne nie przywiązywałyby do niej większej uwagi. Ale w 1614 Galileusz uważał, że musi odpowiedzieć na zarzut, że nowa nauka zaprzecza niektórym fragmentom Pisma św. Na przykład fragmentowi z Księgi Jozuego, który rozkazał słońcu, aby zatrzymało się w miejscu. Skąd taki rozkaz Jozuego, jeśli, jak twierdził Galileusz, słońce w ogóle się nie porusza? Dalej Psalmy 93: („[Pan] utwierdził też okrąg świata, aby się nie poruszył”, Ps 93, 1; Biblia Gdańska) i 103: („Ugruntowałeś ziemię na słupach jej, tak, że się nie poruszy na wieki wieczne”, Ps 104, 5; Biblia Gdańska), nie wspominając już o słynnym wersecie z początku Księgi Koheleta. Nie są to jakieś niejasne ustępy, i gdyby system Kopernika okazał się prawdziwy, pojawiłaby się konieczność porzucenia ich sensu dosłownego.


Pismo św. a nauka

Galileusz zajmował się tym problemem w swoim słynnym liście do Castelli’ego. W swoim podejściu do egzegezy biblijnej list ironicznie antycypuje encyklikę Leona XIII Providentissumus Deus (1893), który zwrócił uwagę, że Pismo św. często wykorzystuje język metaforyczny i nie jest przeznaczone do wykładania nauk ścisłych. Galileusz zaakceptował nieomylność Pisma św., ale pamiętał także powiedzenie kard. Baroniusa: „Biblia ma na celu nauczyć nas, jak iść do nieba, a nie jak niebo idzie”. Słusznie też zaznaczył, że zarówno św. Augustyn, jak i św. Tomasz z Akwinu nauczali, że natchnieni pisarze w żaden sposób nie mieli na celu nauczania astronomii. Św. Augustyn napisał: „Nie znajdziemy w Ewangelii słów Pana: ‘Ja poślę wam Ducha Pocieszyciela, który nauczy was o przebiegu słońca i księżyca’. Bo On chce swoich uczniów uczynić chrześcijanami, nie zaś matematykami”.

Niestety, także i dzisiaj mamy wciąż biblijnych fundamentalistów, zarówno protestanckich, jak i katolickich, którzy nie rozumieją tej prostej reguły: Biblia nie jest traktatem naukowym. Kiedy Chrystus powiedział, że nasionko gorczycy jest najmniejsze ze wszystkich (a jest ono wielkości pyłku), nie ustanawiał praw botaniki. Bo przecież botanicy mówią nam, że są mniejsze nasiona. On po prostu mówił do ludzi tamtej epoki ich własnym językiem i w nawiązaniu do ich własnych doświadczeń. Stąd ostrzeżenie Piusa XII w Divino Afflante Spiritu (1943), że prawdziwy sens biblijnego fragmentu nie zawsze jest jasny, bo autorzy świętych tekstów w pełni korzystali z lokalnych języków używanych w ich czasach.

Ale w roku 1616, kiedy doszło do pierwszego „procesu” Galileusza, w katolickiej teologii biblijnej było bardzo niewiele elastyczności. Kościół dopiero co wyszedł z ciężkich bojów z Reformacją. Jeden z głównych sporów z protestantami dotyczył prywatnej interpretacji Pisma św. Teologowie katoliccy nie mieli zamiaru przejmować się dyrektywami hermeneutycznymi osoby świeckiej, takiej jak Galileusz. Jego przyjaciel abp. Piero Dini ostrzegł go, że może pisać swobodnie, dopóki „będzie się trzymał poza zakrystią”. Ale Galileusz zlekceważył ostrzeżenie i w tym momencie znalazł się w punkcie – jawnie naruszając teren zastrzeżony dla teologów – w którym wrogowie mieli wreszcie możliwość go dopaść.


Zawiązywanie się opozycji

W grudniu 1614 wścibski i ambitny dominikanin, Tomasz Caccini, wygłosił płomienne kazanie we Florencji potępiające system kopernikański i naukę w ogólności jako sprzeczną z wiarą chrześcijańską. Atak został wyraźnie wymierzony w Galileusza, a przeprosiny na piśmie od generała zakonu dominikańskiego nie zdołały udobruchać rozgoryczonego Galileusza za to, że stał się celem niedzielnej homilii. Miesiąc później inny dominikanin, o. Niccolo Lorini, przeczytał kopię Galileuszowego Listu do Castelli’ego i przejął się tym, że Galileusz poważył się na prywatną interpretację Pisma. Wysłał kopię do Inkwizycji w Rzymie – w której dokonano manipulacji na słowach Galileusza czyniąc je bardziej niepokojącymi, niż były w rzeczywistości. Jednak konsultor Świętego Oficjum (czyli Inkwizycji) nie znalazł żadnych poważnych zastrzeżeń do listu i sprawa została oddalona.

Miesiąc później Caccini nieproszony pojawił się w Rzymie, błagając Święte Oficjum, aby przyjęto jego zeznania przeciwko Galileuszowi. Arthur Koestler pisze, że „Caccini świetnie uosabia satyryczny wizerunek nadgorliwego ignoranta i intryganckiego mnicha Renesansu. Jego zeznania przed trybunałem Inkwizycji były mieszanką plotek, insynuacji i celowych zafałszowań”. Jednakże sędziowie Inkwizycji nie dali się nabrać i sprawa przeciwko Galileuszowi ponownie została odrzucona. Ale List do Castelli’ego i zeznania Caccini’ego pozostały w aktach Inkwizycji, a w Rzymie krążyły pogłoski, że Kościół zamierzał potępić zarówno Galileusza, jak i system kopernikański. Przyjaciele Galileusza w hierarchii, w tym kardynał Barberini, przyszły Urban VIII, ostrzegli go, by nie wymuszał decyzji w tej sprawie. Ale Galileusz jeszcze bardziej zintensyfikował swoją kampanię mającą na celu wymuszenie na Kościele akceptacji systemu kopernikańskiego jako niepodważalnej prawdy.


Bellarmin wyzywa Galileusza


W tym momencie włączył się do sprawy jeden z wielkich świętych, a przy tym jeden z najważniejszych teologów katolickiej odnowy tamtych czasów – kardynał Robert Bellarmin. Był łagodnym człowiekiem o szerokich horyzontach i posiadał ten rodzaj łagodności i dobrego humoru, które są skutkiem długoletniej praktyki ascetycznego życia. Jako konsultor Świętego Oficjum i mistrz od rozwiązywania spornych problemów teologicznych, niechętnie włączył się do kontrowersji w sprawie Kopernika. W kwietniu 1615 roku napisał list, który praktycznie był nieoficjalną deklaracją stanowiska Kościoła. Zwrócił w nim uwagę, że:

1) jest całkowicie dopuszczalne przyjmować system kopernikański jako hipotezę roboczą,

2) gdyby pojawił się „prawdziwy dowód”, że Ziemia krąży wokół Słońca, „to musielibyśmy postępować z wielką ostrożnością w wyjaśnianiu fragmentów Pisma, które wydają się uczyć czegoś przeciwnego...”.

Praktycznie zatem Bellarmin zobowiązał Galileusza, aby udowodnił swoją teorię albo zaprzestał naprzykrzania się Kościołowi. Odpowiedzią Galileusza było przedstawienie teorii przypływów i odpływów, która miałaby pokazywać, że są one spowodowane ruchem obrotowym Ziemi. Nawet niektórzy zwolennicy Galileusza widzieli w tym kompletny nonsens. Jednakże Galileusz zdecydowany na ostateczną rozgrywkę przybył do Rzymu, by stawić czoła papieżowi Pawłowi V. Papież poirytowany całą tą wrzawą z powodu planet skierował sprawę do Świętego Oficjum. Biegli (tj. eksperci teologii) Świętego Oficjum wkrótce wydali opinię, że doktryna kopernikańska jest „głupia i absurdalna, filozoficznie i formalnie heretycka, gdyż w wielu miejscach wyraźnie przeczy nauczaniu Pisma św...”

Werdykt ten został na szczęście odrzucony pod naciskiem bardziej ostrożnych kardynałów i nie został opublikowany aż do roku 1633, kiedy to Galileusz wymusił drugą konfrontację. Wydano łagodniejszy wyrok, nie zawierający słowa „herezja”, a Galileusza wezwano przed Święte Oficjum. Tego dnia, 26 lutego 1616 r., do akt Świętego Oficjum złożono sprawozdanie, według którego Galileusz został zobowiązany do porzucenia doktryny kopernikańskiej oraz nakazano mu, aby „powstrzymał się całkowicie od nauczania lub obrony tej opinii i doktryny, a nawet od rozważań na jej temat”.

Do dziś pozostaje kwestią dyskusji, czy ten dokument jest autentyczny, czy też został sfałszowany i podrzucony do akt przez jakiegoś pozbawionego skrupułów urzędnika kurii. Na prośbę Galileusza, Bellarmin dał mu zaświadczenie, które zabraniało mu tylko „wyznawania lub obrony” tej teorii. Kiedy szesnaście lat później Galileusz napisał swój słynny Dialog o dwóch głównych systemach wszechświata, ściśle rzecz biorąc nie wykroczył przeciwko zakazowi Bellarmina. Ale naruszył polecenie zapisane w kontrowersyjnym protokole, którego istnienia był całkowicie nieświadomy i który został użyty przeciw niemu w drugim procesie w 1633 roku.


Papież mówi za dużo

Ten drugi proces był znowu wynikiem nietaktownego natręctwa Galileusza. Kiedy w roku 1623 przyjaciel i zwolennik Galileusza – kardynał Barberini – został wybrany papieżem (przyjął imię Urban VIII), Galileusz pomyślał sobie, że może uzyskać zniesienie dekretu z 1616 r. Urban VIII przyjął go na kilku prywatnych audiencjach, podczas których dyskutowano teorię Kopernika. Urban był człowiekiem próżnym, łatwo wpadającym w gniew, który na sposób dawnego księcia Renesansu uważał, że ma wystarczające kwalifikacje do wypowiadania się we wszystkich dziedzinach ludzkiej wiedzy. Podczas jednej z audiencji powiedział Galileuszowi, że Kościół nie zdefiniował kopernikanizmu jako herezji i nigdy tego nie zrobi. Ale jednocześnie podtrzymał stanowisko, że całe to handryczenie się na temat planet nie dotyka rzeczywistości: tylko Bóg jeden wie, jak tak naprawdę ustawiony jest układ słoneczny.

Jako naukowiec, Galileusz miał całkowitą rację odrzucając to domorosłe filozofowanie. Jednak pisząc swój wielki Dialog rażąco przeliczył się co do tolerancji Urbana. W książce tej nie tylko wyraźnie dał do zrozumienia, że uważa obrońców Arystotelesa i Ptolemeusza za intelektualnych klaunów, ale co więcej, przedstawił Simplicio, jednego z głównych rozmówców dialogu, jako głupawego wyraziciela poglądów Urbana na temat kosmologii. Galileusz wykpiwał właśnie tego, kogo potrzebował jako swojego protektora, papieża, któremu ogromna pycha nie pozwalała przyjmować takich obelg ze spokojem. Jednocześnie Galileusz zraził do siebie zakon jezuitów gwałtownymi atakami na jednego z ich astronomów, Horacego Grassi’ego, w kwestii natury komet (w rzeczywistości jezuita miał rację – komety nie są wyziewami atmosferycznymi, jak zakładał Galileusz).

Efektem tego nierozważnego postępowania był słynny drugi proces, który wciąż jest upamiętniany w pieśni i micie jako definitywne zerwanie pomiędzy wiarą a nauką. Starego już i schorowanego Galileusza wezwano przed trybunał Inkwizycji w Rzymie. Na próżno przekonywał, że nigdy nie widział dokumentu zakazującego mu nawet dyskusji na temat heliocentryzmu, który bez wiedzy jego i Bellarmina włożono do akt w 1616 roku. Wbrew rozpowszechnionym opiniom, Galileusz nie wyrzekł się tej teorii pod groźbą tortur. Zarówno on, jak i inkwizytorzy wiedzieli, że groźba tortur była czystą formalnością. Galileusz był w rzeczywistości traktowany z wielkim respektem. Jak nikogo przed nim, umieszczono go z osobistym lokajem w luksusowym apartamencie z widokiem na ogrody watykańskie. Co do samego procesu, biorąc pod uwagę dowody i domniemany zakaz z 1616 roku, był on jak na standardy 17-wiecznej Europy wyjątkowo łagodny. Historyk Giorgio de Santillana, który nie jest przychylnie nastawiony do Kościoła, pisze, że „jeśli już, to trzeba podziwiać rozwagę i prawość rzymskich władz” w okresie, gdy tysiące „czarownic” i innych religijnych odmieńców zamordowano na mocy wyroków sądów w północnej Europie i Nowej Anglii.

Galileusz został w końcu skazany przez Święte Oficjum jako „bardzo mocno podejrzany o herezję”. Sformułowanie dyskusyjne, jako że system kopernikański nigdy nie został uznany za heretycki ani przez nadzwyczajne, ani przez zwyczajne magisterium Kościoła. W każdym razie, na mocy wyroku Galileusz musiał wyrzec się tej teorii i milczeć na jej temat przez resztę życia, które wolno mu było spędzić w miłym wiejskim domku w pobliżu Florencji. Jak pisze filozof Alfred North Whitehead: „W pokoleniu, które widziało wojnę trzydziestoletnią i pamiętało uczynki Alvy w Niderlandach, najgorsze, co spotkało ludzi nauki, było to, że Galileusza zatrzymano: w areszcie domowym i łagodnie upomniano, zanim spokojnie umarł we własnym łóżku”. I warto zauważyć, że trzech z dziesięciu kardynałów, który byli członkami komisji, nie podpisało wyroku, chociaż nie wiadomo, jakie dokładnie motywy powstrzymały ich przed złożeniem podpisu.

Niesprawiedliwe potępienie

Potępienie Galileusza był z pewnością niesprawiedliwe, ale w żaden sposób nie podważa nieomylności katolickich dogmatów. Heliocentryzm nigdy nie został uznany za herezję ani przez papieską wypowiedź ex cathedra, ani przez nauczanie soboru powszechnego. I jak stwierdza Komisja Papieska, orzeczenie z 1633 roku nie było nieodwołalne. Dzieła Galileusza zostały ostatecznie usunięte z Indeksu, a w 1822 r. na polecenie Piusa VII Święte Oficjum udzieliło imprimatur dziełu kanonika Settelego, w którym kopernikanizm został zaprezentowany już nie jako hipoteza, ale jako fizyczna rzeczywistość.

Kościół katolicki ma naprawdę niewiele powodów, aby przepraszać za swoje relacje z nauką. W rzeczywistości, jak stwierdza Stanley Jaki i inni, to właśnie metafizyczne ramy średniowiecznego katolicyzmu umożliwiły powstanie współczesnych nauk ścisłych. W wymownym powiedzeniu Jaki’ego nauka była „poronionym płodem” we wszystkich wielkich kulturach – greckiej, hinduskiej, chińskiej – oprócz chrześcijańskiego Zachodu. To właśnie akcentowanie racjonalności Boga i Jego stworzenia przez Tomasza z Akwinu i innych katolickich myślicieli utorowało drogę Galileuszowi i Newtonowi.

Jeśli zaś chodzi o autorytet nauczycielski Kościoła, to jest uderzające, jak nowoczesna fizyka musi nadrobić zaległości w stosunku do katolickiej doktryny. W 1215 Sobór Laterański IV nauczał, że wszechświat miał początek w czasie – pomysł, którym byłby zgorszony zarówno antyczny Grek, jak i dziewiętnastowieczny filozof pozytywista, ale który jest oczywistością we współczesnej kosmologii. Bowiem im więcej dowiadujemy się o wszechświecie, tym bardziej zbliżamy się do ontologicznych tajemnic wiary chrześcijańskiej.

Autor: GEORGE SIM JOHNSTON

*******

PS. Oryginalny tekst można przeczytać tutaj. Tłumaczenie i publikacja tego artykułu w języku polskim stały się możliwe dzięki życzliwej zgodzie Autora, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Podziękowania kieruję również w stronę Profesora Henryka Krzyżanowskiego za korektę tłumaczenia i cenne rady filologiczne.

2 komentarze:

  1. http://pioremnakamieniu.blogspot.com/
    PISZĘ NA PODOBNE TEMATY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram reklamę :-)
      (chociaż zawsze myślałem, że na kamieniu piórkiem się nie da...)

      Usuń