Sola Scriptura – jedno z twierdzeń protestantyzmu; postulat, który
dla Marcina Lutra był usprawiedliwieniem odrzucenia autorytetu papieża i
Kościoła. Sola Scriptura – wystarczy samo Pismo św.; każdy
wierzący może, bez pomocy zewnętrznych autorytetów, samodzielnie odkryć
prawdziwe przesłanie zawarte na kartach Biblii.
Czy sola
Scriptura, która zrodziła się w XVI w., odpowiada temu, co było w
początkach chrześcijaństwa? Poniższy tekst Bena Witheringtona pomaga
odpowiedzieć na to pytanie. Warto zauważyć, że autor jest protestantem. Na
stronie logos.com możemy przeczytać o nim:
„Dr Ben Witherington,
autor ponad 40 książek, jest biblistą uważanym za jednego z najwybitniejszych
uczonych protestanckich na świecie, i członkiem z wyboru prestiżowego Studiorum
Novi Testamenti Societas (SNTS), stowarzyszenia zajmującego się badaniem Nowego
Testamentu”. Więcej na jego temat: kliknij tutaj.
Cytowana przeze
mnie książka Witheringtona zachęca do przemyślenia uwarunkowań kultury, w
której powstały Księgi Nowego Testamentu. Wydaje się, że autor kieruje pisze
przede wszystkich do protestantów. Tym nie mniej i katolicy mogą się z niej
wiele nauczyć. Osobiście wiele z niej skorzystałem. Po przeczytaniu tego tekstu
zrozumiałem, dlaczego zasada sola Scriptura pojawiła się
dopiero piętnaście wieków po Chrystusie i kilkadziesiąt lat po wynalazku
Gutenberga. Oto tekst Witheringtona w tłumaczeniu własnym (w niektórych
miejscach dosyć dowolnym dla uproszczenia):
***
Kultura współczesna
opiera się na tekstach pisanych. Wystarczy spojrzeć na ekran komputera, aby się
przekonać o prawdzie tego twierdzenia. Era internetu jest możliwa właśnie
dzięki powszechnej umiejętności pisania i czytania, co z kolei prowadzi do
masowej produkcji i czytania tekstów. Dla nas, ludzi żyjących współcześnie,
którzy jesteśmy zanurzeni w kulturę opartą na tekstach, jest trudno wyobrazić
sobie i pojąć kulturę opartą na przekazie ustnym, a jeszcze trudniej przychodzi
nam zrozumieć, jak święte teksty funkcjonowały w kulturze oralnej. A jednak,
niezależnie od tego, jak bardzo jest to trudne i wymagające, trzeba nam podjąć
taki wysiłek, ponieważ wszystkie kultury Biblii były w swej istocie kulturami
przekazu ustnego, nie zaś kulturami bazującymi na przekazie prze pomocy tekstów
pisanych; ich teksty były tekstami oralnymi, co brzmi jak oksymoron, ale nim
nie jest.
Stopa umiejętności
czytania i pisania w kulturach ery Nowego Testamentu jest przedmiotem dyskusji,
i wynosiła, jak się wydaje, 10 do 20 %, w zależności od kultury i podgrupy
społecznej w danym społeczeństwie. Nic zatem dziwnego, że starożytni,
niezależnie od tego, czy umieli pisać i czytać, czy też nie, woleli żywe słowo
(tzn. słowo mówione). Produkcja tekstów pisanych była niezwykle droga – papirus
był drogi, atrament był drogi, a opłacenie pisarzy było wyjątkowo kosztowne.
Posada sekretarza Jezusa lub Pawła byłaby bardzo intratną pracą. Dlatego nie
dziwią słowa Jezusa, który mówił do swoich słuchaczy: „Kto ma uszy, niechaj
słucha”. Ani razu natomiast nie powiedział: „Kto ma oczy, niechaj czyta”.
Większość oczu w tamtych czasach nie umiała czytać.
Według dostępnej
nam wiedzy, żadne dokumenty w starożytności nie były przeznaczone do „cichego”
czytania, i tylko parę napisanych było z przeznaczeniem do odczytania ich przez
osoby prywatne. Tamtejsze teksty zawsze były pisane z myślą, że zostaną głośno
odczytane wobec adresata – zazwyczaj grupy ludzi. W swojej większości były
tylko surogatem komunikacji oralnej. Odnosi się to w sposób szczególny do starożytnych
listów.
W swojej
większości, antyczne dokumenty, włączając w to listy, tak naprawdę w ogóle nie
były tekstami w nowoczesnym sensie tego słowa. Przy ich kompozycji miano na
uwadze ich dźwiękowy i oralny potencjał, i tak właśnie je traktowano – jako ustny
przekaz, który docierał do swojego celu za pośrednictwem tekstu. Dla przykładu,
kiedy czytamy początek Listu do Efezjan, naszpikowany dźwiękowymi środkami
artystycznego przekazu, takimi jak: asonans, aliteracja, rytm, rym, różne inne
retoryczne figury, staje się jasne, że nie był przeznaczony do cichego
czytania. Te wersy domagają się, żeby zostały odczytane i usłyszane w jęz.
greckim.
Kolejną, trzecią
już racją przemawiająca za tym, że dokumenty musiały być przekazane ustnie: Z
powodu kosztów wytworzenia, standardowy list w jęz. greckim nie miał przerw
pomiędzy słowami, zdaniami, paragrafami, itp.; nie miał też wcale albo miał
bardzo niewiele znaków przestankowych, a wszystkie litery były pisane jako
wielkie. I dlatego mieliśmy do czynienia z zapisem podobnym do tego:
PAWEŁSŁUGACHRYSTUSAJEZUSAZPOWOŁANIAAPOSTOŁPRZEZNACZONYDOGŁOSZENIAEWANGELIIBOŻEJ.
Jedynym sposobem odszyfrowania takiego połączenia liter było odczytanie ich
głośno! Jest taka anegdota o św. Augustynie i św. Ambrożym: ten powiedział, że z
wszystkich spotkanych przez niego ludzi, Ambroży był człowiekiem wyjątkowym,
ponieważ czytał bez poruszania wargami i bez wydawania dźwięków. Jest jasne, że
kultura oralna jest innym światem niż kultura oparta na tekstach pisanych, a
teksty funkcjonują w niej (w kulturze oralnej) inaczej niż w kulturze opartej
na tekstach. W tamtych czasach wszystkie teksty były po prostu surogatami
przekazu ustnego, a to stwierdzenie odnosi się także do większości tekstów
biblijnych.
Dla nas jest to
trudne do pojęcia, ale w czasach biblijnych teksty były czymś bardzo rzadkim i
otaczane z ogromną czcią. Ponieważ w dużym stopniu umiejętność czytania i
pisania była domeną ludzi wykształconych, a ci prawie zawsze należeli do elit
społecznych, ówczesne teksty służyły elitom, aby potwierdzić ich autorytet,
wyższość, własność, prawo do dziedziczenia, itp. Jednak, ponieważ starożytni
byli ludźmi dogłębnie religijnymi, najważniejszymi tekstami nawet wśród
tamtejszych elit były teksty o charakterze religijnym i sakralnym.
Co teksty w kulturze
oralnej mówią o ich autorach? Zbyt mało się o tym pamięta, że te dwadzieścia
siedem Ksiąg NT świadczy o wyjątkowo wysokiej stopie umiejętności czytania i
pisania oraz zdolności retorycznych wśród najbliższego kręgu liderów
chrześcijaństwa w czasach jego tworzenia się. Wczesne chrześcijaństwo, w jego
większości, nie było ruchem prowadzonych przez nieumiejących czytać i pisać
wieśniaków czy wyrzutków społecznych. Liderzy chrześcijaństwa w początkowych
czasach tego ruchu byli autorami tekstów, i teksty NT odzwierciedlają znaczną
znajomość greki, retoryki, i ogólną znajomość kultury greko-rzymskiej. Te
zdolności i erudycja tylko rzadko mogły być przypisane pisarzom, za wyjątkiem
niektórych z nich, jak Tercjusz czy Sostenes (por. Rz 16 i 1 Kor 1), którzy po
przyjęciu chrześcijaństwa oddali swoje zdolności na służbę Chrystusowi. Jednak
nawet i w takich przypadkach wydaje się, że przede wszystkim pisali pod
dyktando Pawła.
Listy, które
znajdują się w NT, są najczęściej o wiele dłuższe niż świeckie listy z tamtych
czasów. Jednak one nie są przede wszystkim listami, chociaż
zaczynają się i czasami kończą w sposób właściwy listom. Listy NT są
dyskursami, homiliami i retorycznymi mowami różnego rodzaju, które ich autorzy
nie mogli osobiście wygłosić wobec adresatów, i dlatego zamiast nich do
adresatów wysłali ich surogat, aby przy ich pomocy dotrzeć do adresatów ze
swoim przesłaniem. Te dokumenty nie były przekazywane pierwszej lepszej osobie.
Z tego, co wiemy, Paweł oczekiwał od jednego ze swoich współpracowników, takich
jak Tymoteusz, Tytus czy Febe, aby szli i ustnie przekazali treść dokumentu w
retorycznie skuteczny sposób. W tamtych czasach było to niemal koniecznością,
ponieważ dokumenty były bez podziałów słów (na zdania, rozdziały czy paragrafy)
i bez znaków przestankowych, tak że jedynie ktoś odpowiednio wyszkolony mógł
odczytać taki zapis jako – scriptum continuum; właściwie jedynie
ktoś, kto znał treść dokumentu – mógł przy jego odczytaniu położyć akcenty w
odpowiednim miejscu, aby w ten sposób efektywnie przekazać zawartą w nim treść.
W ten sposób
dochodzimy do kluczowego momentu. Niektórzy uczeni, na podstawie występującego
czasem w NT odniesienia do „czytającego”, uważali, że to oznacza, iż
chrześcijanie byli pierwszymi, którzy świadomie próbowali tworzyć książki czy
literaturę przeznaczoną do czytania. Dla przykładu, niekiedy Ewangelia według
św. Marka była nazywana pierwszą chrześcijańską książką adresowaną do
czytelnika, w dużym stopniu na podstawie wyrażenia z Mk 13, 14, gdzie możemy
odnaleźć wtrącone wyrażenie: „kto czyta, niech rozumie”. Zatrzymajmy się w tym
miejscu przez chwilę. Zarówno w Mk 13, 14, jak i w Ap 1, 3, tym ważnym zwrotem
jest ho anaginōskōn, co jest jednoznacznym odniesieniem do
pojedynczej osoby czytającej, która następnie, w dalszym ciągu Janowego tekstu,
jest odróżniona od słuchaczy (w liczbie mnogiej!). Jak to Mark Wilson niedawno
zasugerował w publicznym wykładzie w Efezie, najprawdopodobniej oznacza to, że
tą osobą jest swego lektor, czyli ktoś, kto Janową Apokalipsę głośno czyta
zgromadzonej grupie słuchaczy (np. w czasie sprawowanej liturgii – uwaga
tłumacza).[1]
Czasem uczeni
zajmujący się Nowym Testamentem sugerowali, że przekazując Ewangelię
chrześcijaństwo używało jedynego w swoim rodzaju gatunku literackiego, lub że
głoszenie Ewangelii było przekazem niepodobnym do przekazywania innych
wiadomości. Jest to fałszywe twierdzenie. Averil Cameron zaprzeczając takiemu
twierdzeniu stwierdza: „Niektórzy z krytyków Nowego Testamentu biorąc słowo
‘nowy’ w sensie jak najbardziej dosłownym doszli do ekstrawaganckich opisów:
‘nowa mowa z głębokości’; ‘cudowna, niepoddana poprawkom nowość słowa’. A
jednak to ‘nowe’ chrześcijaństwo było w stanie rozwinąć środki dla zapewnienia
swojego miejsca najpierw jako rywal, a później jako dziedzic starej elity
kulturalnej… Także wykład chrześcijaństwa (Christian discourse) utorował sobie
drogę do szerszego świata mniej przez rewolucyjną nowość, niż przy pomocy
posługiwania się tym, co znane, i tak zaczynając od znanego, wskazywał i czynił
atrakcyjnym to, co nieznane”. A trochę dalej dodaje (Averil Cameron): „Uważam,
że retoryka wczesnochrześcijańska stosowana przez chrześcijan nie zawsze była
wyspecjalizowaną metodą stosowaną (tylko) przez nich, chociaż często możemy
spotkać się z takim twierdzeniem tych, którzy ją praktykowali. Co za tym idzie,
jej koncepcja była łatwiejsza do przyjęcia przez szersze kręgi odbiorców, niż
to na ogół jest przyjmowane przez współczesnych uczonych, a jej oddziaływanie
na słuchaczy było z tego powodu bardziej efektywne. Pozornie alternatywne czy
przeciwstawne sobie rodzaje retoryki, klasyczna czy pogańska i ta
chrześcijańska, tak naprawdę było sobie bardziej bliskie, niż chcą to przyznać
nawet ci, którzy je wówczas praktykowali”. („What’s in the Word:
Rethinking the Socio-Rhetorical Character of the New Testament”, str. 7–10)
_____________________________________________
[1] Wiemy, że Jan pisze do różnych Kościołów Azji
Mniejszej (zob. Apokalipsa 2-3), dlatego raczej wykluczone jest argumentowanie,
że odniesienie “kto czyta” (liczba pojedyncza) w Ap 1, 3 odnosi się do
adresata. (Inaczej mówiąc: adresatem Apokalipsy nie może być pojedynczy
czytelnik). Wyrażenie „kto czyta” odnosi się do lektora czy retora, który
odczytywał tę mowę grupie słuchaczy. Tak samo uważam, że musimy wyciągnąć taki
sam wniosek na temat wtrąconej uwagi w Mk 13, 14; nie świadczy ona o tym, że
Ewangelia Markowa była pierwszą księgą przeznaczoną do prywatnego czytania, ani
tym bardziej „tekstem” czy „książką” w nowoczesnym rozumieniu. Raczej Marek
przypomina tu lektorowi, który będzie odczytywał Ewangelię w czasie zbliżania
się albo faktycznego pojawienia się owej „ohydy spustoszenia”, że ma on pomóc
słuchaczom zrozumieć naturę tego, co będzie się działo lub już się wydarzyło w
czasie zburzenia świątyni Jerozolimskiej. Ustne teksty często zawierają tego
rodzaju przypomnienia dla tych, którzy będą przekazywać daną mowę.
Ważki tekst. Z drugiej strony trzeba koniecznie dostrzec że autor "zapomina" o przekazie ikonograficznym i ideograficznym (tak wiem Pismo Święte, praktyczie milczy na ten temat,ale nie sposób wykluczyć że taki miał miejsce).
OdpowiedzUsuńZakłaeam że "kultura oralna" to efekt tłumaczenia, bo brzmi cokolwiek ... Hmmm, ;-)
Kultura oralna tzn. oparta na przekazie ustnym.
OdpowiedzUsuńAleż znaczenie jest zrozumiałe, tylko forma dwuznaczna. Tak wiem, tak od kilkunastu lat się ją określa, ja jednak wolę dawną "kulturę oparto o słowo mówione", "tradycję przekazywaną ustnie" itp.
UsuńTa "oralność" to taki potworek naszych czasów - które koniecznie muszą mieć na wszystko jeden prosty termin...
Zgadzam się z tą uwagą.
OdpowiedzUsuń