„Gdy otwieram pierwszą stronicę Pisma Świętego, zanim
jeszcze zdołam odczytać ‘Na początku…’, ogarnia mnie niezachwiana pewność, że
tam, na olbrzymich obszarach bezczasu, w Miejscu poza wszelkim miejscem, o
którym nic nie wspomina natchniony autor opowieści o powstaniu wszechrzeczy,
czuwa Chrystus. Wraz z naszym systematycznie posuwającym się czytaniem Chrystus
coraz wyraźniej wyłania się ze Starego Testamentu, w niektórych księgach Jego wizerunek
jest wyraźniejszy, w innych mniej wyraźny, w jeszcze innych ukrywa się za
podobieństwem różnych postaci, w jeszcze innych – jak na przykład w Psalmie 22
i w 53 rozdziale Izajasza – właściwie jest już tak bliski i cielesny, że
poznajemy rysy Jego twarzy, dzieje ziemskiego życia i męczeństwa. I znów
odcieleśnia się, tu i tam z większą lub mniejszą wyrazistością wynurza się z
tekstu, a w niektórych wersetach przypomina stary fresk, nieco zatarty, co na
pewno nie jest bez swoistego uroku, bo pobudza naszą czujność do jeszcze
większej czujności i wzmożonej uwagi. To oddalenie się i zbliżanie Chrystusa na
kartach Starego Testamentu może wydawać się wystawianiem na próbę naszej
cierpliwości, w rzeczywistości jest z góry zamierzonym działaniem Boga, który
czas i miejsce przyjścia Syna Człowieczego naznaczył i utwierdził, dopuszczając
równocześnie Jego Obecność w różnych układach poprzedzających Jego przyjście na
ten świat. Dlatego dla mnie Stary i Nowy Testament stanowią niepodzielną całość
i dopiero razem z sobą złożone dają pełny wizerunek Boga-Człowieka.
Wiarę w Chrystusa musiałem zdobywać własnym wysiłkiem. Ale
wydaje mi się, że przyszedłem do Niego w sposób organiczny, ewolucyjny, od
Starego Testamentu do Nowego, dlatego jestem uczulony na łączące je z sobą
historyczne i sakralne związki, które potwierdzają prawdę mojej wiary. Trudno
mi zrozumieć tych wszystkich, dla których Stary Testament jeszcze do niedawna
był niepotrzebnym, a niekiedy nawet niebezpiecznym, bo łatwo zapalnym
wyrostkiem robaczkowym chrześcijaństwa. Wyłączne czytanie Nowego Testamentu, a
uporczywe pomijanie Starego przypomina mi zwyczaj niektórych młodocianych
czytelników, którzy chętnie rozpoczynają lekturę fascynującej powieści od jej
zakończenia. ‘Nowy Testament kryje się w Starym’ – powiedział św. Augustyn. – ‘Stary
wyjaśnia się w Nowym’. Dla mnie Bogiem obu Testamentów jest Chrystus, a całe
Pismo Święte życiorysem własnym Boga, który napisał o sobie powieść w dwóch
nierozłącznym częściach. Każda próba ich rozdzielenia – ta, dokonywana
rozmyślnie, i ta, wynikająca z nieuctwa – zuboża Boga o całą Jego Boskość”.
(Roman Brandstaetter, „Krąg biblijny”)
„Dłużnicy byli szczególną kategorią więźniów, skazani na przymusową pracę, aż ich długi zostały spłacone pracą (Mt 18, 28-30; Łk 12, 58-59)”. (Van der Toorn, K. (1992). “Prison”. In D. N. Freedman (Ed.), “The Anchor Yale Bible Dictionary” (Vol. 5, p. 469). New York: Doubleday.)
OdpowiedzUsuń“W tym miejscu Jezus odwołuje się do starożytnej praktyki wrzucania do więzienia za długi (wspomnianej także w Starym Testamencie, np. Kpł 25, 39-41; Am 2, 6). Będąc w więzieniu z powodu długów, więzień taki zależał od przyjaciół: jeśli przynieśli potrzebną sumę pieniędzy, był wypuszczany na wolność; w przeciwnym wypadku – nie”. (Keener, C. S. (1993). “The IVP Bible background commentary: New Testament“ (Lk 12:58–59). Downers Grove, IL: InterVarsity Press.)
Autorami tych tekstów są protestanci. Na pewno nie zależało im na wsparciu idei czyśćca. Na pewno nie mieli takiego zamiaru. Jednak to, co napisali, doskonale wpisuje się w alegoryczną interpretację Łk 12, 54-59 Ojców Kościoła i wnioski, które z niej wypływają, co przedstawiłem w innym miejscu. Wydawać by się mogło, że zacytowane wyżej teksty protestantów zaprzeczają sobie, bo w pierwszym mowa jest o tym, że więzień za długi był wypuszczany, jeśli jego przyjaciele spłacili dług za niego; w drugim zaś jest napisane, że taki więzień sam odpracowywał swój dług. Uzgodnienie tych pozornych sprzeczności nie jest trudne. Przestawione teksty nie są sprzeczne ze sobą, ale uzupełniają się wzajemnie: więźniowie-dłużnicy byli wypuszczani na wolność po spłaceniu za nich długów przez innych lub po odpracowaniu ich własnym mozołem. Czyż nie pasuje to dokładnie do sytuacji cierpiących w czyśćcu? Wierzymy, że mogą opuścić to miejsce dzięki ofiarowaniu za nich odpustów, modlitwy, dobrych czynów, itd. A jeśli nikt tego nie zrobi za nich i dla nich, to muszą sami „wycierpieć” swój dług – spłacić go cierpieniem.