Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jezus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jezus. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 lutego 2018

Dobre pokusy?

W ostatnią środę zaczęliśmy okres Wielkiego Postu. W tym czasie podejmujemy różne praktyki, których celem jest przygotowanie się do Wielkanocy. Wielki Post trwa 40 dni. Właśnie tyle czasu przebywał Pan na pustyni. Ewangelista pisze: „Zaraz też Duch wyprowadził Go na pustynię” (Mk 1, 12). „Zaraz” – to znaczy bezpośrednio po przyjętym przez Niego chrzcie w Jordanie. Duch, którego Pan ujrzał, jak z otwartych niebios zstępuje na Niego, wyprowadził (ἐκβάλλω – dosł. „wyrzucił“) Go na pustynię, gdzie był kuszony przez szatana.
Każde z tych stwierdzeń jest ważne i prawdziwe. Żeby je rozumieć właściwie, musimy pamiętać, że: 1. Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Kuszony był nie jako Bóg, ale w swoim człowieczeństwie. 2. To nie Bóg kusił Pana, ale szatan.
Nie inaczej jest, kiedy zostajemy poddanie różnorakim pokusom: to szatan wodzi nas na pokuszenie. Jeśli tak, to dlaczego Pan nauczył nas modlitwy, w której prosimy naszego Ojca niebieskiego, aby „nie wodził nas na pokuszenie”? To brzmienie sugeruje, że to właśnie Pan Bóg kusi człowieka. Z tego powodu biskupi francuscy zmienili niedawno tą jedną prośbę w „Ojcze nasz”, i od początku Adwentu 2017 katolicy we Francji uczestnicząc w liturgii modlą się: „Nie dozwól nam ulec pokusie”. Taki jest rzeczywiście sens modlitwy, którą zostawił nam nasz Zbawiciel. Tak tłumaczy też np. Biblia Poznańska. Wersja używana w liturgii Kościoła w Polsce jest dosłownym tłumaczeniem greckiego oryginału. Odmawiamy ją w niezmienionym brzmieniu ze względu na szacunek dla słów Pana, ale cały czas musimy pamiętać, że to nie Bóg wodzi nas na pokuszenie, ale wróg naszego zbawienia. Właśnie o tym pisze św. Jakub pisze w swoim Liście: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci” (1, 13-14 BT).
Dlaczego zatem Pan Jezus uczy swoich uczniów, aby modlili się: „I nie wódź nas na pokuszenie”? Za tym stwierdzeniem stoi prawda, że Bóg jest jedynym i wszechwładnym Panem, a Jego władzy podlega wszystko; On jest ostateczną przyczyną wszystkiego. „Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież bez woli Ojca waszego żaden z nich nie spadnie na ziemię” (Mt 10, 29 BT). Jeśli coś się dzieje, dzieje się dzięki temu, że Pan Bóg chce tego w sposób pozytywny albo przynajmniej dopuszcza, aby się stało. Jednak nawet wtedy, kiedy Pan Bóg tylko dopuszcza jakieś wydarzenie, czyli nie chce w sposób pozytywny, w języku Biblii brzmi to tak samo, tzn., że On tego chce. Przykład z wróblami spadającymi na ziemię nie jest jednoznaczny, dlatego posłużę się innym przykładem ze Starego Testamentu.
Kiedy Dawid został królem całego Izraela, postanowił policzyć lud, pomimo tego, że było to zabronione. Jego czyn został potraktowany przez Boga jako wyraz nieposłuszeństwa wobec Niego. W dwóch różnych Księgach biblijnych mamy dwa różne opisy genezy tego grzechu syna Jessego. W Drugiej Księdze Samuela jest napisane: „Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida, mówiąc: «Idź i policz Izraela i Judę»” (24, 1 BT). Natomiast w Pierwszej Księdze Kronik: „Powstał szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida, żeby policzył Izraela” (21, 1 BT). Obydwa te teksty opisują jedno i to samo wydarzenie. W pierwszym jest napisane, że Pan Bóg pobudził króla do grzechu, a w drugim, że Jego wróg. Która z tych wersji odpowiada prawdzie? Odpowiedź może być tylko jedna: To szatan pobudził króla do grzechu. A stwierdzenie przeciwne oznacza, że Pan Bóg nie przeszkodził temu, czyli, że to dopuścił. W ten sam sposób: Pan Bóg nie wodzi na pokuszenie, ale dopuszcza, że jesteśmy kuszeni przez złego ducha. Tak było też z Jezusem na pustyni: był kuszony przez szatana, na co Pan Bóg przyzwolił, ba, nawet wyprowadził a właściwie „wyrzucił” swego Syna na pustynię, aby tam był kuszony przez diabła.
Pan Jezus był kuszony przez szatana, i szatan został przez Niego pokonany. Na pustyni Pan pokazał nam, jak mamy walczyć ze złym duchem, aby zwyciężyć. Jak nie ma zwycięstwa bez walki, tak nie ma zwycięstwa nad pokusami bez bycia kuszonym. Św. Antoni pustelnik znany jest ze swoich dramatycznych potyczek z szatanem. Pomimo tego, a może właśnie dlatego jego spojrzenie na szatańskie pokusy jest całkiem pozytywne: „Nikt nie może wejść do Królestwa Niebieskiego nie będąc kuszony. Zabierz pokusy – a nikt nie będzie zbawiony”. W tym stwierdzeniu pokusy jawią się jako coś wręcz niezbędnego do zbawienia. Jest to „trudna mowa”. Co takiego dobrego jest w pokusach, które przecież mogą stać się przyczyną potępienia? Jedno nie ulega wątpliwości: Nikt nie wejdzie do Królestwa Niebieskiego nie będąc wcześniej niewypróbowany. Nawet aniołowie byli poddani próbie, i tylko ci, którzy jej sprostali, zostali dopuszczeni do oglądania Bożego oblicza. Ale św. Antoni Wielki mówi coś więcej, a mianowicie, że pokusy są potrzebne do zbawienia. Wierzymy, że łaska Boża jest konieczna do zbawienia, ale pokusy? Jak rozumieć jego słowa?
Długo zastanawiałem się nad sensem słów egipskiego pustelnika. Na pewno pokusy służą samopoznaniu. Przez jedną pokusę, której jestem poddany, poznaję siebie lepiej, niż dzięki największym objawieniom. Przeróżne przeżywane pokusy pokazują mi, do czego jestem zdolny sam z siebie. Dlatego słusznie ktoś powiedział, że tyle wiemy o sobie, ile nas wypróbowano. Ale w czasie pokus poznaję nie tylko swoją małość i nędzę, ale także lepiej niż kiedykolwiek indziej dostrzegam, jak bardzo jestem zależny od Bożej pomocy. Zatem w tym trudnym, a jednocześnie błogosławionym czasie poznaję z jednej strony, kim jestem sam z siebie, i do czego jestem zdolny, gdyby Pan Bóg zostawił mnie samemu sobie, z drugiej zaś, że tylko Pan może mi w tym czasie próby pomóc. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15 BT).
Doświadczenie pokus nie było obce Apostołowi Narodów. Dzieli się tym w siódmym rozdziale Listu do Rzymian: „Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!” (22-25 BT).

wtorek, 19 września 2017

Czyżby Pan Jezus zabronił czcić rodziców?

W Ewangelii według św. Łukasza czytamy:

„A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: ‘Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!’ Jezus mu odpowiedział: ‘Lisy mają nory i ptaki powietrzne - gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć’. Do innego rzekł: ‘Pójdź za Mną!’ Ten zaś odpowiedział: ‘Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca!’ Odparł mu: ‘Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!’ Jeszcze inny rzekł: ‘Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu!’ Jezus mu odpowiedział: ‘Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego’”. (Łk 9, 57-62)

Kilka dni temu dostałem maila z pytaniem odnoszącym się do przytoczonego fragmentu Ewangelii: „Jak to rozumieć? Słowa na pierwszy rzut oka brzmią dziwnie, grzebanie zmarłych to bardzo ważny obrzęd, zresztą i druga cześć wypowiedzi jest - dla mnie - zastanawiająca. Domyśla się Ojciec, jaki jest zamysł tych słów?”

No właśnie, co chciał powiedzieć Pan Jezus? Z dosłownym rozumieniem tych słów spotkałem się nawet w nowicjacie. Współbrat właśnie tych słów używał jako argument, że Chrystus nakazuje ludziom, których powołuje do specjalnej służby, zerwać wszelkie więzi z rodziną. Czy tak jest rzeczywiście? 

Pan Jezus nie znosi Starego Testamentu; nie znosi Prawa, ale je wypełnia, także jeśli chodzi o obowiązki dzieci wobec rodziców (por. Mk 7, 10-13). To znaczy, że nadal istnieje obowiązek czci wobec rodziców, szacunku i troszczenia się o nich w ich starości, nie wyłączając nakazu godnego ich pochówku. Dlaczego więc Jezus wypowiada takie słowa, które wydaje się, że temu zaprzeczają? Pan posłużył się tu figurą retoryczną zwaną „hiperbolą”, która polega na pewnej przesadzie. Hiperbolą posługiwali się także współcześni Mu rabini. Ale używanie tego środka wyrazu nie jest ograniczone tylko do ludzi tamtej historii ani nie należy tylko do historii, bo przecież posługujemy się nim nadal w zwyczajnych sytuacjach w życiu codziennym, może nawet nie uświadamiając sobie tego. Kiedy mówię, że „Sprinter pobiegł jak strzała” nie oznacza to, że rozumiem to wyrażenie dosłownie. Tym zdaniem chcę powiedzieć raczej, że biegacz biegł bardzo szybko, a nie to, że jego szybkość była porównywalna z prędkością strzały wypuszczonej z łuku. A co chciał wyrazić Pan Jezus mówiąc: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!”? Te słowa nie oznaczają, żeby Jego uczniowie, także ci, których On powołuje do specjalnej służby głoszenia królestwa Bożego, już nie troszczyli się o pogrzeby swoich rodziców; On nie znosi obowiązku czci wobec rodziców, bo jest to treścią Bożego przykazania. Tak więc cześć wobec rodziców nadal pozostaje czymś świętym i obowiązującym, ale cześć i posłuszeństwo wobec Niego przewyższają cześć i posłuszeństwo należne rodzicom. O tym możemy przeczytać w tej samej Ewangelii:

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26.)

Te same słowa Pana zostały inaczej zapisane u Mateusza:

Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37).

Mamy obowiązek kochać siebie, członków naszych rodzin i wszystkich ludzi, a jednak Jezusa jeszcze bardziej, tak że ta miłość do siebie i innych ludzi w porównaniu z miłością do Jezusa jest jakby „nienawiścią”, co nie znaczy tu nic innego, jak to, że winniśmy Jezusa kochać bardziej niż rodziców, dzieci, a nawet siebie samych.

Wracając do słów Jezusa wspomnianych wyżej. Nie ma tego zapisane w Ewangelii, ale sądzę, że po tych słowach, Pan pozwolił jednak temu uczniowi wrócić się do domu i urządzić pogrzeb ojcu, a może nawet sam w nim uczestniczył. A nawet jeśli w tym konkretnym przypadku wymagał od powołanego takiej właśnie osobistej ofiary, nie możemy dopatrywać się ogólnie obowiązującej zasady, że uczniowie powołani do szczególnej służby Panu nie powinni troszczyć się o pogrzeb rodziców.

sobota, 8 kwietnia 2017

"Nie stawiajcie oporu złemu" (Mt 5, 39)

Nie tak dawno otrzymałem maila od młodego męża i ojca dwójki dzieci z pytaniem o prawo do obrony własnej i swojej rodziny w razie ataku. Jak to jest z nastawieniem drugiego policzka i miłością do nieprzyjaciół, o których mówi Jezus?
Od czterech lat mieszka w Belgii, wcześniej 10 lat mieszkał w Holandii. Widzi, że bezpieczeństwo w tych krajach pogorszyło się i wciąż się pogarsza także wskutek imigrantów, o których mówi, że „Boga się nie boją i gardzą nami”. Pisze: „Jakiś czas temu na mszy było czytanie,  że ludzie wierzący w Jezusa musza miłować swoich wrogów a nie tylko bliźnich, bo swoich bliźnich to i poganie miłowali, tym się mamy właśnie odróżniać, że przy dostaniu w policzek mamy nadstawić drugi, choć z nauczania KKK wynika, że życie pochodzi od samego Boga i jest wartością nadrzędna i człowiek ma prawo się bronić, siebie i swoja rodzinę a w razie zagrożenia życia, gdy nie ma innej sposobności może nawet zranić czy nawet zabić napastnika - to przykład ekstremalny”.

Słusznie, zgodnie z KKK mamy prawo do samoobrony i obrony innych:

Uprawniona obrona
KKK 2263 Uprawniona obrona osób i społeczności nie jest wyjątkiem od zakazu zabijania niewinnego człowieka, czyli dobrowolnego zabójstwa. "Z samoobrony... może wyniknąć dwojaki skutek: zachowanie własnego życia oraz zabójstwo napastnika... Pierwszy zamierzony, a drugi nie zamierzony (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, II-II, 64, 7).

KKK 2264 Miłość samego siebie pozostaje podstawową zasadą moralności. Jest zatem uprawnione domaganie się przestrzegania własnego prawa do życia. Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios:

Jeśli ktoś w obronie własnego życia używa większej siły, niż potrzeba, będzie to niegodziwe. Dozwolona jest natomiast samoobrona, w której ktoś w sposób umiarkowany odpiera przemoc... Nie jest natomiast konieczne do zbawienia, by ktoś celem uniknięcia śmierci napastnika zaniechał czynności potrzebnej do należnej samoobrony, gdyż człowiek powinien bardziej troszczyć się o własne życie niż o życie cudze (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, II-II, 64, 7).

KKK 2265 Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby. Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności”.

Właściwie to pytający już znalazł odpowiedź na swoje pytanie. A jednak trochę dalej, po podaniu ekstremalnych przykładów przemocy, pisze: „Włos się jeży jak się to czyta. Ci ludzie to Belzebuby wcielone. Jak mam rozumieć w tym przypadku miłość do bliźniego? Czy Jezus także takich ludzi miał na myśli? Jak miałoby się to objawiać? Jak mam szanować kogoś, kto najchętniej ściąłby mi głowę a żonę zgwałcił? Być może to ja źle interpretuję to, co widzę, sam już nie wiem....”

Te wątpliwości są właściwie czymś normalnym dla kogoś, kto czuje się odpowiedzialny za swoją rodzinę i widzi zagrożenia, a na pewno nie są złe same w sobie, przynajmniej jak długo człowiek jest otwarty na przyjęcie wskazań Kościoła, nawet, jeśli niektóre z tych wymagań są trudne do wypełnienia. Ale kiedy porówna się tekst Katechizmu Kościoła Katolickiego ze słowami Pana zapisanymi w Ewangelii, to może pojawić się inna wątpliwość, którą można wyrazić pytaniem: Czy nie ma pomiędzy nimi sprzeczności? Ewangelia, do której nawiązuje pytający, została przeczytana 19. lutego, w 7. niedzielę zwykłą:

„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. (Mt 5, 38-48).

Wydaje się, że mamy tu sprzeczność pomiędzy Ewangelią, a KKK: Ewangelia zawiera wymagania Pana Jezusa stawiane wobec swoich uczniów, aby nie stawiali oporu złemu, nastawiali policzek, a w KKK czytamy o tym, że mamy prawo, a nawet obowiązek obrony swoich najbliższych i siebie samych. Jak wytłumaczyć i usprawiedliwić interpretację KKK dającą prawo do samoobrony?

Mark Twain powiedział: „Trzymaj się z dala od ludzi, którzy chcą zniszczyć albo pomniejszyć twoje marzenia i pragnienie wielkości. To mali ludzie tak postępują. Prawdziwie wielcy pragną twojej wielkości i przy nich czujesz, że i ty możesz stać się wielki”. Słowa Jezusa są przeciwieństwem postępowania „małych ludzi”. Pan wzywa do wielkości, która przewyższa możliwości człowieka. „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Mówiąc inaczej: „Bądźcie tak wielcy, jak wielki jest Ojciec wasz niebieski”. Pan Jezus od swoich uczniów wymaga więcej, niż kilka wieków wcześniej Pan Bóg wobec Izraela: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!”. Pan Jezus chce nie tylko, żeby Jego uczniowie byli święci, doskonali czy wielcy, bo Ojciec jest święty, doskonały, wielki; to, co On pragnie, nieskończenie przewyższa to dawne wymaganie, bo Pan stawia swoim uczniom wymaganie, aby byli tak święci, doskonali, wielcy, jak Ojciec niebieski jest święty, doskonały, wielki. Czy to możliwe? Nie, to jest niemożliwe. Pan Jezus używa tu figury zwanej hiperbolą, od hyperbole z języka greckiego. W oryginale to słowo składa się ono z dwóch części składowych: hyper – „ponad”, i bole od ballein – „rzucać”. Czyli to to „rzut ponad”. Według ks. Remigiusza Popowskiego („Wielki słownik grecko-polski Nowego Testamentu”) hyperbole oznacza: „nadzwyczajność; nadmiar, zbytek, ogrom; stopień najwyższy”. Hiperbola polega na przesadzie, nadmiarze, dlatego niekoniecznie należy rozumieć ją dosłownie. Używamy tego środka wyrazu na co dzień: „Ta paczka waży chyba tonę”, „Piotr pędzi jak strzała”. Czy ktoś słyszący takie zdanie rozumie je dosłownie? Raczej nie, ale zrozumie, że wspomniana paczka musi być bardzo ciężka, a ktoś biegnie bardzo szybko.

Nie inaczej było dwa tysiące lat temu. Tego stylistycznego środka używali także rabini nauczający w czasach Jezusa. Nie jest to więc figura retoryczna, którą wymyślił Jezus, ale trzeba powiedzieć, że używał jej chętnie. „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9) jest hiperbolą, której nie należy rozumieć dosłownie. Bo gdyby dosłownie rozumieć słowa Pana, to trzeba stwierdzić, że nie stosowali się do nich Ewangeliści (Mt 4, 21), św. Paweł (Mt 4, 16), Matka Pana (Łk 2, 48), a nawet On sam (Łk 11, 11)[1]. Co oznaczają więc słowa Pana, który mówi do swoich uczniów, żeby nikogo na ziemi nie nazywali swoim ojcem? Oznaczają one, że Ojciec niebieski jest ojcem par excellence, czyli ojcem, z którym nie można porównać żadnego innego, choćby najlepszego ojca. Podobnie słowa Pana: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26) są hiperbolą. Pan Jezus nie nakazuje nam, żebyśmy kogokolwiek nienawidzili, a tym bardziej swoich najbliższych. Jego słowa oznaczają, że ten, kto chce być Jego uczniem, nie może kochać nikogo bardziej niż Jego samego (por. Mt 10, 37). Podobnie słowa o nastawianiu drugiego policzka są hiperbolą. W czasie męki uderzony Pan nie nastawił drugiego policzka, ale zapytał: „Dlaczego mnie bijesz?” (J 18, 22-23).

W hiperboli chodzi o pokreślenie prawdy, którą autor wyraża przez oczywisty nadmiar. Przesadą jest stawianie człowiekowi wymagań, żeby był jak Bóg. Ale wymaganie pozostaje. Jak rozumieć słowa Pana, żeby nie stawiać oporu złemu?

Dobrze to wyjaśnił M. Scott Peck w książce „The People of the Lie” („Kłamcy”). Autor opisuje przypadki zła jednostkowego (tzn. popełnianego przez pojedynczych ludzi) i grupowego (którego autorem jest mniejsza lub większa grupa ludzi). Jako przykłady zła jednostkowego Peck wypiera niektóre przypadki z własnej praktyki psychiatrycznej, zaś przykładem zła grupowego jest zbrodnia wojenna z MyLai z czasów wojny USA z Wietnamem. Niezależnie czy chodziło o zło, którego autorem jest pojedynczy człowiek czy grupa ludzi, w każdym z takich przypadków mamy do czynienia z kłamstwem, dlatego taki tytuł książki. Człowiek popełniający zło, zanim okłamie innych, okłamuje siebie samego. Życie w kłamstwie należy do istoty zła. Ale najciekawsze jest jej zakończenie. W ostatnim rozdziale zatytułowanym „Niebezpieczeństwo i nadzieja” („The Danger and the Hope”) autor pisze o niebezpieczeństwie zajmowania się złem, ale też i o nadziei jego pokonania. W jaki sposób jest to możliwe? Z punktu widzenia chrześcijanina odpowiedź Pecka jest oczywista: „Zło może być pokonane tylko przez miłość”; nie może być to walka skoncentrowana jedynie na złu. Dla uzasadnienia tego twierdzenia autor posługuje się cytatem z książki Aldousa Huxley’a „The Devils of Loudun”:

„Efekty stałej i intensywnej koncentracji na złu są zawsze katastrofalne. Tym, którzy organizują wyprawy krzyżowe nie dla Boga, lecz przeciw demonowi obecnemu w innych, nie udaje się uczynić świata lepszym. Albo zostawiają to takim, jakim był, albo czasami nawet znaczenie gorszym niż był przed ich wyruszeniem na wyprawę. Przez koncentrowanie się na złu przyczyniamy się, niezależnie od wzniosłości naszych intencji, do tworzenia okazji do manifestowania się zła. (…) Kto skupia swoją uwagą na złu, czy choćby na samej idei zła, nie może nie odczuć skutki tej koncentracji. Być bardziej przeciwko diabłu, niż dla Boga, jest skrajnie niebezpieczne”.[2] 

Jeśli walczymy ze złem starając się zniszczyć go w innych, to możemy nawet nie zauważyć, kiedy będziemy się starali zniszczyć ich samych. Efektem byłoby także zniszczenie dobra w nas samych. Nie można pokonać zła, przyjmując jego metody działania. Bo przyjmując sposoby działania zła, opowiadamy się po jego stronie. Jedynym sposobem, w jaki możemy pokonać zło, jest miłość.

„To brzmi tak prosto, że trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego nie jest to prawda bardziej oczywista? Jednakże trzeba przyznać, że jakkolwiek prosto i jasno to brzmi, metodologia miłości jest trudna w praktyce i wymawiamy się od jej stosowania. W pierwszym momencie wydaje się to nawet niemożliwe. Bo jak kochać ludzi, którzy są źli? A jednak właśnie to jest to, co musimy czynić. (…)

Uzdrowić zło może tylko miłość jednostek. Wymagana jest ochotna ofiara. Indywidualny terapeuta musi zgodzić się na to, aby jego czy jej własna dusza stanie się polem bitwy. On czy ona musi ofiarniczo zaabsorbować zło w siebie.

Ale co uchroni tę duszę przez zniszczeniem? Jeśli ktoś przyjmie zło do własnego serca, niczym włócznię, czy może jego dobroć zostać zachowana? Nawet jeśli zło zostało pokonane, to czy razem z nim nie przestanie istnieć także dobro? Co zostałoby przez to osiągnięte poza pewnym kompromisem bez znaczenia?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż posługując się językiem mistyki. Mogę powiedzieć tylko, że w takim przypadku dokonuje się jakaś tajemnicza alchemia, przez którą ofiara staje się zwycięzcą. Jak C. S. Lewis napisał: ‘Jeśli ochotna ofiara, która nie popełniła żadnej zdrady, została zabita w miejsce zdrajcy, Stół pęknie, a sama Śmierć zacznie działać w przeciwnym kierunku’.

Nie wiem, jak to się dzieje. Ale wiem, że tak właśnie jest. Wiem, że dobrzy ludzie mogą świadomie i dobrowolnie zgodzić się na to, że zostaną przeszyci złem innych – przez co zostają złamani, a jednak jakoś nie-złamani – nawet zabici w pewnym sensie, a jednak wciąż pozostają przy życiu i nie poddają się. Jeśli dzieje się coś takiego, to w tym momencie następuje małe przesunięcie w balansie sił na świecie” (M. Scott Peck, „People of the Lie”, str. 267, 269-270).

Czy to znaczy, że mamy szukać męczeństwa? Nie. Chrystus nakazał uciekać w obliczu prześladowań (Mt 10, 23). On sam poniósł męczeństwo, ale dopiero gdy przyszła Jego godzina. Wtedy nie stawiał oporu, nie bronił się. Ale wcześniej wymykał się zawsze z rąk prześladowców. Kiedy Jego rodacy chcieli Go zrzucić z góry, „przeszedłszy pośród nich oddalił się” (Łk 4, 30). Jak to zrobił? Używając siły fizycznej albo swej mocy Bożej. W każdym razie nie dał się zabić przed czasem. To samo można zauważyć u Jego pierwszych uczniów. Uciekali oni przed prześladowaniami, ale kiedy przyszedł ich czas, przyjmowali mękę i śmierć. Trzeba więc, żebyśmy i my żyli dla Pana, a jednocześnie byli gotowi dla Niego oddać życie.

„Pełnię miłości, którą winniśmy się, bracia najdrożsi, wzajemnie kochać, określił sam Pan mówiąc: ‘Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich’. Wniosek, jaki z tego wyciąga św. Jan Ewangelista w swoim Liście, jest następujący: ‘Jak Chrystus oddał za nas życie swoje, tak i my winniśmy oddać życie za braci’, miłując się wzajemnie tak, jak On nas umiłował i oddał za nas swoje życie. 

A oto co na ten temat czytamy w Księdze Przysłów Salomona: ‘Gdy z możnym do stołu usiądziesz, pilnie uważaj, co położono przed tobą, a wyciągając swoją rękę wiedz, że i ty musisz to samo przygotować’. Cóż jest stołem możnego, jeśli nie ten stół, skąd bierzemy Ciało i Krew Chrystusa, który oddał za nas swoje życie? A co znaczy zasiadać przy tym stole, jeśli nie przystępować doń z pokorą? Co oznacza uważać pilnie na potrawy, które kładą przed tobą, jeśli nie to, żeby godnie myśleć o tak wielkiej łasce? I cóż wreszcie znaczy wyciągać rękę i wiedzieć, że masz przygotować takie same potrawy, jeśli nie to, o czym już mówiłem, a mianowicie że Chrystus oddał za nas swoje życie, a więc że i my winniśmy oddać nasze życie za braci? Mówi bowiem św. Piotr Apostoł: ‘Chrystus cierpiał za nas, zostawiając nam przykład, abyśmy wstępowali w Jego ślady’. To oznacza przygotować takie same potrawy. Uczynili tak męczennicy płonąc gorącą miłością. Jeśli nie czcimy na próżno ich pamięci, to przystępując do stołu Pańskiego i biorąc udział w uczcie, którą i oni się sycili, trzeba, żebyśmy za ich przykładem przygotowali również, co należy”. (św. Augustyn, Komentarz do Ewangelii św. Jana)



[1] Wprawdzie Jezus poza Bogiem Ojcem nie nazywa nikogo swoim ojcem, ale na wielu miejscach używa tego słowa w odniesieniu do innych. To znaczy, że nie odnosił tego słowa wyłącznie do Ojca niebieskiego.
[2] Por. August Strindberg: „Kto zbyt długo walczy ze smokiem, w końcu staje się taki, jak on”. Friedrich W. Nietzsche: „Kto walczy z potworami, powinien się strzec, by walka nie uczyniła go jednym z nich”.

środa, 14 grudnia 2016

Jezus anatemą?

Biblia jest pełna niespodzianek. Jedną z nich odkryłem w ubiegłym tygodniu w czasie lektury Nowego Testamentu w wersji interlinearnej.

Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z dwuznaczności, jaka wiąże się z biblijnym słowem „anatema”. Czytając Łk 21,5 („Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział…” BT) zauważyłem z niemałym zdziwieniem, że greckim słowem, które zostało przetłumaczone w Biblii Tysiąclecia „darami”, jest słowo „αναθημασιν[1], celownik liczby mnogiej od: ἀνάθημα (czyt. anathema[2]). To słowo funkcjonuje także w jęz. polskim – „anatema”, ale jego znaczenie jest zgoła przeciwne: „klątwa” [3]. Także i to znaczenie wywodzi się z tego samego słowa greckiego, które w Łk 21,5 oznacza „dar wotywy”. Czyżby więc jedno i to samo słowo oznaczało „dar wotywny ofiarowany Bogu” i rzecz (lub osobę), która znajduje się pod klątwą, czyli przeklętą? Dokładnie tak![4]

Greckie słowo „anatema” oznaczające rzecz lub osobę pod klątwą jest również obecne w Piśmie św. i to o wiele częściej niż w tym znaczeniu, z jakim spotykamy się w Łk 21,5 (jedyny taki przypadek w całym NT). Trzy przykłady: „Jeżeli ktoś nie kocha Pana, niech będzie anatema (ἀνάθεμα)!” (1 Kor 16,22). Ten sam św. Paweł mówi o sobie: „Wolałbym bowiem sam być anatema (ἀνάθεμα) [odłączony] od Chrystusa dla [zbawienia] braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami” (Rz 9,3), a w innym miejscu o Jezusie: „Otóż zapewniam was, że nikt, pozostając pod natchnieniem Ducha Bożego, nie może mówić: «Jezus [niech będzie] anatema (ἀνάθεμα)!». Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»” (1 Kor 12,3)[5].

W ostatnim cytowanym wersecie to słowo odnosi się do Jezusa. I dlatego w tym kontekście można rozumieć je na różne sposoby[6]:


A skoro tak, to cały ten werset może być tłumaczony na różne sposoby. W Biblii Tysiąclecia czytamy: „Otóż zapewniam was, że nikt, pozostając pod natchnieniem Ducha Bożego, nie może mówić: «Niech Jezus będzie przeklęty!». Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»”. W przypisie można przeczytać: „Tzn. jak niemożliwością jest, by ktoś był wspierany przez Ducha Świętego, gdy bluźni Jezusowi, tak również nikt nie może wyznać swej wiary, jeżeli nie otrzyma specjalnej pomocy z góry”. 

Wojciech Kosek, który jest też autorem powyższego graficznego przedstawienia „Jezusa jako anatemy” proponuje inne rozumienie 1 Kor 12,3: „Pełną wymowę stwierdzenia św. Pawła z 1Kor 12,3 należy ująć następująco: tak jak ‘nie ma na świecie ani żadnych bożków, ani żadnego boga, prócz Boga jedynego’ (8,4), tak też duch żadnego boga ani nie objawi pełni tajemnicy Jezusa – Anathemy, ani pełni tajemnicy Jezusa – Pana, prócz Ducha Boga jedynego, Ducha Świętego”. Jest to konkluzja jego studium „Jezus jako Anathema (1 Kor 12,3) w świetle Didache 16,5 w tłumaczeniu Anny Świderkówny”, z którym można zapoznać się klikając na link: http://www.adoracja.bielsko.opoka.org.pl/biblistyka/1Kor12_3_dr_Wojciech_Kosek.html



[2] Chociaż prawidłową transkrypcją greckiego słowa jest zapis: „anathema”, to jednak, ponieważ w jęz. polskim poprawną ortograficznie wersją jest „anatema”, w niniejszej notce będę stosował się (z małymi wyjątkami) do wskazań polskiej ortografii. 
[3] Słownik języka polskiego podaje takie znaczenia tego słowa:
a) «w katolicyzmie i prawosławiu: uroczysta klątwa kościelna»
b) «ostre potępienie kogoś lub czegoś» (http://sjp.pwn.pl/szukaj/anatema.html)
[4]  Z. Abramowiczówna (redaktor), Słownik grecko–polski, ἀνάθεμα – 1. rzecz poświęcona bóstwu, wotum; 2. rzecz lub osoba przeklęta.
[5] Wprawdzie w 1 Kor 12,3; 16,22; Rz 9,3 jest inny zapis tego słowa, różny niż w Łk 21,5, ale jak można przeczytać w Teologicznym Słowniku Nowego Testamentu, nie ma pomiędzy nimi różnicy znaczeń. („ἀνάθεμα is a new Hell. constr. for the Att. ἀνάθημα with no change of meaning” (Kittel, G., Bromiley, G. W., & Friedrich, G. (Eds.). (1964–). Theological dictionary of the New Testament (electronic ed., Vol. 1, p. 354). Grand Rapids, MI: Eerdmans.))

sobota, 14 maja 2016

"Jednorodzony". Co to znaczy?


Słowo “jednorodzony” używamy tylko do Jezusa, Bożego Syna. Ale co właściwie ono oznacza? „Raz urodzony”? Przecież właśnie o Nim mówią słowa kolędy: „Witaj Jezu nam zjawiony, witaj dwakroć narodzony, Raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z matki człowiekiem”. Czy nie jest to dziwnie, że jako jedynego nazywamy „Jednorodzonym” Tego, który jest „dwakroć narodzony”?

Co więc oznacza „jednorodzony”? Poniżej zamieszczam tłumaczenie własne tekstu D. Carsona, który odpowiada na to pytanie. Ale zanim przejdziemy do książki tego protestanckiego autora, chcę zwrócić uwagę na pewną różnicę pomiędzy polskim słowem „jednorodzony”, a jego angielskim odpowiednikiem. Polskiemu „jednorodzony” (od słowa „urodzić”) odpowiada angielskie słowo: „only-begotten” (od „beget”, spłodzić, urodzić). O ile polskie słowo skłania do odnoszenia go do relacji dziecko-rodzic raczej od strony dziecka, to angielskie skłania bardziej do patrzenia od strony rodziców. I ten właśnie kierunek jest bliższy znaczeniu greckiego czasownika γεννάω (gennaō, spłodzić, urodzić), który może odnosić się do obojga rodziców, a więc nie tylko do matki.

Tekst D. Carsona: „Uważa się powszechnie, że słowo μονογενής (monogenēs) pochodzi od złączonych słów: μόνος (monos, jedyny) i  γεννάω (gennaō, urodzić); a stąd jego znaczenie: ‘jednorodzony’.  Nawet na poziomie etymologii, odwoływanie się do rdzenia γεν (gen) – może prowadzić na manowce: μονογενής (monogenēs) równie dobrze może pochodzić od μόνος (monos, jedyny) oraz γένος (genos, rodzaj lub rasa), co w połączeniu prowadziłoby do znaczenia ‘jedyny w swoim rodzaju’, ‘niepowtarzalny’, itp. Jeśli zaś odwołamy się do użycia tego słowa, to odkryjemy, że LXX oddaje hebrajskie יָחִיד (yahîd) słowami ‘samotny’ lub ‘jedyny’ [np. Ps 22:21: ‘moje jedyne dobro’ (BP); Ps 25:16: ‘bo jestem samotny i nieszczęśliwy’ (BT)], które nie zawierają nawet cienia aluzji do ‘zrodzenia’. Jednak jest prawdą, że w Nowym Testamencie to słowo często odnosi się do relacji dziecka do rodzica, ale nawet tutaj wskazana jest ostrożność. W Hbr 11:17 jest powiedziane o Izaaku, że jest μονογενής (monogenēs) Abrahama, co na pewno nie może oznaczać ‘jedyny, którego spłodził’, bo przecież Abraham jest także ojcem Izmaela i dzieci Ketury (Rdz 25:1-2). Jednakże Izaak jest jedynym synem Abrahama, tzn. jego wyjątkowym i umiłowanym synem. Sedno problemu można ująć w ten sposób, że tłumaczenie: ‘Tak Bóg umiłował świat, że swojego jedynego (one and only) Syna dał…’ (J 3:16) nie wynika ani z nieuporządkowanego upodobania do parafrazowania, ani z perwersyjnego pragnienia zaprzeczania kardynalnym prawdom, ale ze studium języka”.[1]

Mówiąc po prostu: Jezus Chrystus jest Jednorodzonym Synem, to znaczy jedynym czyli mającym szczególną i wyjątkową z Ojcem relację, nieporównywalną z relacją, jaką mają wierzący w Niego, których w swojej dobroci czyni swoimi braćmi i dlatego Bożymi dziećmi, bo o ile Pan Jezus jest Synem Bożym z natury, wszystkie inne dzieci Boże są nimi z łaski usynowienia.

Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu”, cz. 1, pisze: „W końcu także u Jana słowo ‘Syn”’ ma swoje miejsce w modlitwie Jezusa, która oczywiście różni się od modlitwy stworzeń: [Modlitwa Jezusa] jest dialogiem miłości w Bogu – dialogiem, który jest Bogiem. Słowu ‘Syn’ odpowiada prosty zwrot ’Ojciec’, który został zachowany w oryginale formie aramejskiej w Ewangelii Markowej – ‘Abba’.

Joachim Jeremias podjął się badania tego sposobu zwracania się Jezusa do Boga, i na podstawie studium wykazał, że taka intymność w zwracaniu się do Boga była nie do pomyślenia w środowisku Jezusa. W niej wyraża się ‘jedyność’ ‘Syna’. Paweł informuje nas, że chrześcijanie dzięki obdarowaniu przez Jezusa Duchem Syna mogą mówić: ‘Abba, Ojcze’ (Rz 8:15; Ga 4:6). Przy tym jest czymś oczywistym, że ten nowy sposób modlitwy jest możliwy tylko dzięki Jezusowi, który jako jedyny jest Synem”.[2]



[1] “The word μονογενής (monogenēs) is often thought to spring from μόνος (monos, only) plus γεννάω (gennaō, to beget); and hence its meaning is “only begotten.” Even at the etymological level, the γεν (gen)–root is tricky: μονογενής (monogenēs) could as easily spring from μόνος (monos, only) plus γένος (genos, kind or race) to mean “only one of its kind,” “unique,” or the like. If we press on to consider usage, we discover that the Septuagint renders יָחִיד (yahîd) as “alone” or “only” (e.g., Ps. 22:20 [21:21, LXX, “my precious life” (niv) or “my only soul”]; Ps. 25:16 [24:16, LXX, “for I am lonely and poor”]), without even a hint of “begetting.” True, in the New Testament the word often refers to the relationship of child to parent; but even here, care must be taken. In Hebrews 11:17 Isaac is said to be Abraham’s μονογενής (monogenēs)—which clearly cannot mean “only–begotten son,” since Abraham also sired Ishmael and a fresh packet of progeny by Keturah (Gen. 25:1–2). Issac is, however, Abraham’s unique son, his special and well–beloved son. The long and short of the matter is that renderings such as “for God so loved the world that he gave his one and only Son” (John 3:16, niv) are prompted by neither an inordinate love of paraphrasis, nor a perverse desire to deny some cardinal truth, but by linguistics”. Carson, D. A. (1996). Exegetical fallacies (2nd ed., p. 29). Carlisle, U.K.; Grand Rapids, MI: Paternoster; Baker Books.

[2] Benedykt XVI, “Jezus z Nazaretu”, tom I.

sobota, 5 grudnia 2015

Czy uczynki są potrzebne do zbawienia?

„Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał” (J 5,36 BT).

Z tych słów Pana wynika, że Jego dzieła świadczą o Nim – tzn., że może być rozpoznany, Kim jest, właśnie na podstawie uczynków, które Ojciec dał Mu do wypełnienia i które pełnił.

 „Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili” (Ef 2, 8-10 BT).

Pan Bóg przygotował uczynki do pełnienia nie tylko dla swojego Syna, ale także dla każdego z nas, wierzących. I od tego, czy je wypełniamy, zależy to, czy zostaniemy przez Niego "rozpoznani":

„Wielu powie Mi w owym dniu: ‘Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?’ Wtedy oświadczę im: ‘Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!’ Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale” (Mt 7, 22-24 BT).

sobota, 17 października 2015

Jezus cierpiał od zawsze



Pracując jako kapelan w szpitalu spotkałem chorą w podeszłym wieku, która powiedziała mi coś takiego o swoim cierpieniu, co zapamiętałem do dzisiaj. Nie pamiętam reszty rozmowy. Nie potrafię więc powiedzieć, co ją sprowokowało do takich słów; nie pamiętam, co odpowiedziałem. Ale to jedno zdanie wryło się w moją pamięć, a przynajmniej taki sens jej wypowiedzi: „Pan Jezus cierpiał trzy godziny, a ja już tak długo”.

To zdanie przypomniało mi się znowu przy lekturze jutrzejszej Ewangelii na stronie orygenes.pl[1]. Obok tekstu polskiego jest grecki oryginał. Zwróciłem uwagę na zdanie: Jezus im odparł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?»” (Mk 10, 38). Porównując je z oryginałem greckim ze zdziwieniem zauważyłem, że Jezus mówi o kielichu, który „pije”, i o chrzcie, który przyjmuje już teraz. Nie ma mowy o kielichu, który ma wypić, czy o chrzcie, który ma przyjąć dopiero w nieokreślonej bliżej przyszłości. W obu miejscach użyty czasownik jest w czasie teraźniejszym. Dosłowne tłumaczenie: „Czy możecie pić kielich, który ja piję, i przyjąć chrzest, który ja przyjmuję?”. 

Kielich jest obrazem Bożego gniewu i sądu, który Jezus przyjmuje na siebie za grzeszników. Chrzest oznacza tu cierpienie i męczeńską śmierć. Ta zapowiedź spełni się w czasie męki i śmierci Pana. Dlaczego zatem mówi On o tych rzeczywistościach w czasie teraźniejszym? Opowiadanie o prośbie synów Zebedeusza występuje bezpośrednio po trzeciej zapowiedzi Jezusa Jego męki, śmierci i zmartwychwstania. On dokładnie wiedział, kiedy i w jaki sposób umrze, i to wszystko, co poprzedzi Jego śmierć i co po niej nastąpi. A skoro wiedział, to już przeżywał. Od początku swego ludzkiego życia Pan żył ze świadomością tego, jak Jego ziemskie życie się zakończy. Widział każdy element Jego męki. Odczuwał ból uderzeń biczowania, cierni wbijających się w Jego głowę, ból krzyżowania i samotność umierania. Dlatego Pan Jezus o kielichu i chrzcie mówi jako o czymś, co już trwa. Od początku wcielenia, a właściwie od zawsze. Od wieczności. I dlatego św. Piotr napisał:

Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy. On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was”. (1 P 1:18-20 BT)

czwartek, 8 października 2015

Dlaczego Europa odstępuje od Boga? Dlaczego księża porzucają stan kapłański?

To drugie zjawisko nie jest czymś absolutnie nowym. Miało miejsce już w starożytności. Na pytanie Nicolasa Diaz o współczesne wyzwania nowej ewangelizacji kard. Robert Sarah odpowiedział m.in.:

(…)
„Jeśli dziś rozważamy zanik wiary, jak i zanikające zainteresowanie (Bewusstsein) Bogiem i człowiekiem, brak rzeczywistej znajomości nauki Jezusa Chrystusa, dystansowanie się niektórych krajów od ich chrześcijańskich korzeni i to, co Jan Paweł II nazwał ‘cichą apostazją’, to zdajemy sobie sprawę z konieczności nowej ewangelizacji. Zakłada ona konieczność wyjścia poza teoretyczną tylko znajomość Słowa Bożego; każdy na nowo musi odbudować osobistą relację z Jezusem. (….)

Kiedy myślę o znaczeniu tego osobistego doświadczenia (spotkania i podążania za Synem Bożym) przypomina mi się jeden apoftegmatów Ojców Pustyni, który miał decydujący wpływ na moje studia biblijne w Jerozolimie. Przetłumaczony z koptyjskiego podkreśla znaczenie życia wewnętrznego, które jest czymś nieodzownym dla bycia chrześcijaninem: ‘Mnich spotyka innego mnicha i pyta go: „Dlaczego tak wielu porzuca życie monastyczne?”. Drugi mnich odpowiada: „Życie monastyczne podobne jest do psa, który ściga zająca. Biegnie za zającem i szczeka; inne psy słyszą jego ujadanie i dołączają się do niego. Jednak wszystkie biegnące psy, które nie widziały zająca, po jakimś czasie zadają sobie pytanie: ‘Ale właściwie za czym tak biegniemy? Dlaczego wciąż biegniemy?’. Zmęczone biegiem zostają z tyłu i przestają biec. Są jednak inne psy, które wciąż widzą zająca, i biegną za nim, aż go w końcu doganiają’. Co możemy nauczyć się z tego opowiadania? Jedynie ci, którzy swoje oczy mają mocno utkwione w osobie Chrystusa ukrzyżowanego, wytrwają do końca…(…)

Uważam, że ogromne znaczenie ekonomiczne, wojskowe, techniczne i medialne Zachodu bez Boga byłoby katastrofą dla świata. Jeśli Zachód nie nawróci się do Boga, to w rezultacie przyczyni się do odwiedzenia całego świata od chrześcijańskiej wiary; filozofia niewiary gorączkowo poszukuje zwolenników w nowych częściach kuli ziemskiej. W tym sensie mamy do czynienia z ateizmem, który coraz bardziej zaangażowany jest w pozyskiwaniu nowych zwolenników. Zdechrystianizowana kultura pragnie koniecznie rozszerzyć zakres swojej walki przeciwko Bogu. Aby kraje ze starą, ale dzisiaj w dużym stopniu obumarłą tradycją chrześcijańską, mogły powtórnie się narodzić, muszą zaczerpnąć nowych energii przez podjęcie nowej ewangelizacji”. ("Gott oder nichts", str. 203-205)