AM: "Pragnę
pogłębiać swoją wiarę i w związku z tym nurtuje mnie pytanie: w jaki
sposób grzechy cudze odnoszą się do osób wyznających inny system
wartości, tj. innowierców i niewierzących?"
Tu można znaleźć dobre wyjaśnienie pojęcia „grzechy cudze” ( http://gloria.tv/?media=358289 ). Myślę, że grzechy cudze innowierców czy niewierzących trzeba traktować podobne, jak grzechy naszych najbliższych czy wyznających tę samą wiarę. Pewnie nie da się całkowicie wykluczyć, że ktoś czyniąc źle, myśli, że czyni dobro (por. J 16, 2). Ale nawet, jeśli tak jest, to w osądzeniu postępowania innych kierujemy się własnym sumieniem (a nie sumieniem innych), i dlatego grzech trzeba nazwać grzechem i wobec niego zająć odpowiednią postawę, nawet jeśli to, co postrzegamy jako grzech, dla innych wydaje się czymś dobrym.
AM: "Jeżeli napominam taką osobę, łatwo mi może zamknąć usta stwierdzeniem "masz prawo tak sądzić, ale nie masz prawa mi tego narzucać" (w najlepszym przypadku)".
Odpowiem tu słowami Pisma św.: „Jeśli powiem bezbożnemu: "Z pewnością umrzesz", a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Ale jeślibyś upomniał bezbożnego, a on by nie odwrócił się od swej bezbożności i od swej bezbożnej drogi, to chociaż on umrze z powodu swojego grzechu, ty jednakocalisz samego siebie. Gdyby zaś sprawiedliwy odstąpił od swej prawości i dopuścił się grzechu, i gdybym zesłał na niego jakieś doświadczenie, to on umrze, bo go nie upomniałeś z powodu jego grzechu; sprawiedliwości, którą czynił, nie będzie mu się pamiętać, ciebie jednak uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Jeśli jednak upomnisz sprawiedliwego, by sprawiedliwy nie grzeszył, i jeśli nie popełni grzechu, to z pewnością pozostanie przy życiu, ponieważ przyjął upomnienie, ty zaś ocalisz samego siebie»”. (Ez 3, 18-21 BT).
Wartość upomnienia jest niezależna od tego, czy ktoś je przyjmie, czy nie.
AM: "Ja osobiście rozumiem, że ograniczenia stawiane ludziom przez Boga nie mają na celu uczynienie ich nieszczęśliwymi, ale ochronę przed złem, jakie jest skutkiem ich postępowania - tymczasem zatwardziałość niektórych każe im odrzucać nawet argumenty natury medycznej czy naukowej, mimo iż sami nie są specjalistami".
Tak, Boże przykazania są niczym drogowskazy wskazujące drogę do nieba. Chcący dojechać do celu, kieruje się nimi. Wybierający grzech i popełniający go schodzi z drogi prowadzącej do nieba, a zamiast niej wybiera bezdroża.
„Zatwardziałość niektórych” – No właśnie, powiedziała Pani tu coś bardzo charakterystycznego. Odrzucanie argumentów jest często znakiem zatwardziałości serca. Żadne argumenty nie mają wartości dla człowieka o zatwardziałym sercu. Są ludzie, których przekona słowo; są ludzie, których może nawrócić krew (męczenników), są w końcu tacy, których nie przekona nic: żadne słowa, żadne argumenty, ani żadne świadectwo. Ale nawet jeśli tak jest, to ponieważ nie wiemy, jak jest (bo nie znamy konkretnego człowieka tak do końca i dlatego nigdy nie powinniśmy zakładać tej ostatecznej możliwości w stosunku do bliźnich – historia jest pełna przykładów nawróceń takich ludzi, których już wszyscy albo prawie wszyscy przekreślili), dlatego z jednej strony nie powinniśmy rezygnować z upominania czy podania argumentów, ale z drugiej strony, nie powinno to być powodem do zniechęcenia, jeśli nasze słowa nie zostaną przyjęte.
Tu można znaleźć dobre wyjaśnienie pojęcia „grzechy cudze” ( http://gloria.tv/?media=358289 ). Myślę, że grzechy cudze innowierców czy niewierzących trzeba traktować podobne, jak grzechy naszych najbliższych czy wyznających tę samą wiarę. Pewnie nie da się całkowicie wykluczyć, że ktoś czyniąc źle, myśli, że czyni dobro (por. J 16, 2). Ale nawet, jeśli tak jest, to w osądzeniu postępowania innych kierujemy się własnym sumieniem (a nie sumieniem innych), i dlatego grzech trzeba nazwać grzechem i wobec niego zająć odpowiednią postawę, nawet jeśli to, co postrzegamy jako grzech, dla innych wydaje się czymś dobrym.
AM: "Jeżeli napominam taką osobę, łatwo mi może zamknąć usta stwierdzeniem "masz prawo tak sądzić, ale nie masz prawa mi tego narzucać" (w najlepszym przypadku)".
Odpowiem tu słowami Pisma św.: „Jeśli powiem bezbożnemu: "Z pewnością umrzesz", a ty go nie upomnisz, aby go odwieść od jego bezbożnej drogi i ocalić mu życie, to bezbożny ów umrze z powodu swego grzechu, natomiast Ja ciebie uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Ale jeślibyś upomniał bezbożnego, a on by nie odwrócił się od swej bezbożności i od swej bezbożnej drogi, to chociaż on umrze z powodu swojego grzechu, ty jednakocalisz samego siebie. Gdyby zaś sprawiedliwy odstąpił od swej prawości i dopuścił się grzechu, i gdybym zesłał na niego jakieś doświadczenie, to on umrze, bo go nie upomniałeś z powodu jego grzechu; sprawiedliwości, którą czynił, nie będzie mu się pamiętać, ciebie jednak uczynię odpowiedzialnym za jego krew. Jeśli jednak upomnisz sprawiedliwego, by sprawiedliwy nie grzeszył, i jeśli nie popełni grzechu, to z pewnością pozostanie przy życiu, ponieważ przyjął upomnienie, ty zaś ocalisz samego siebie»”. (Ez 3, 18-21 BT).
Wartość upomnienia jest niezależna od tego, czy ktoś je przyjmie, czy nie.
AM: "Ja osobiście rozumiem, że ograniczenia stawiane ludziom przez Boga nie mają na celu uczynienie ich nieszczęśliwymi, ale ochronę przed złem, jakie jest skutkiem ich postępowania - tymczasem zatwardziałość niektórych każe im odrzucać nawet argumenty natury medycznej czy naukowej, mimo iż sami nie są specjalistami".
Tak, Boże przykazania są niczym drogowskazy wskazujące drogę do nieba. Chcący dojechać do celu, kieruje się nimi. Wybierający grzech i popełniający go schodzi z drogi prowadzącej do nieba, a zamiast niej wybiera bezdroża.
„Zatwardziałość niektórych” – No właśnie, powiedziała Pani tu coś bardzo charakterystycznego. Odrzucanie argumentów jest często znakiem zatwardziałości serca. Żadne argumenty nie mają wartości dla człowieka o zatwardziałym sercu. Są ludzie, których przekona słowo; są ludzie, których może nawrócić krew (męczenników), są w końcu tacy, których nie przekona nic: żadne słowa, żadne argumenty, ani żadne świadectwo. Ale nawet jeśli tak jest, to ponieważ nie wiemy, jak jest (bo nie znamy konkretnego człowieka tak do końca i dlatego nigdy nie powinniśmy zakładać tej ostatecznej możliwości w stosunku do bliźnich – historia jest pełna przykładów nawróceń takich ludzi, których już wszyscy albo prawie wszyscy przekreślili), dlatego z jednej strony nie powinniśmy rezygnować z upominania czy podania argumentów, ale z drugiej strony, nie powinno to być powodem do zniechęcenia, jeśli nasze słowa nie zostaną przyjęte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz