Rozumiem, że „chodzenie do kościoła” oznacza tu uczestnictwo w Eucharystii w niedziele i święta, a „zbawić się” oznacza dostąpić zbawienia. Uważam, że ważne jest podkreślenie tego, bo „zbawić się” może sugerować „samo-zbawienie” – to ja sam jestem moim zbawicielem. Takie rozumienie byłoby oczywiście błędem, bo to Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem, który dokonał naszego zbawienia przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. My zaś możemy to zbawienie przyjąć albo odrzucić. Czy zatem można dostąpić zbawienia bez regularnego uczestnictwa w niedzielnej Mszy św.?
Odpowiedź na to pytanie wymaga najpierw ustalenia, czym
jest Msza św. Zgodnie z nauką Kościoła jest to uobecnienie Ofiary Chrystusa:
Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania (por. Katechizm Kościoła Katolickiego (dalej: KKK)
1130). Jest to jedyna Ofiara, dzięki której możemy być zbawieni. Nawet ci,
którzy nie uznają w Jezusie Boga i Pana, jeśli będą zbawieni, nie będą zbawieni
inaczej niż właśnie przez Niego; On jest jedynym Zbawcą wszystkich ludzi. Nie
znaczy to, że wszyscy będą zbawieni, ale jedynie, że wszyscy, którzy już
zostali lub będą zbawieni, dostępują zbawienia dzięki Jezusowi. Nikt nie może
przyjść do Ojca inaczej niż przez Niego; nikt nie może wejść do nieba inaczej
niż przez Jezusa Chrystusa i dzięki Jego Ofierze krzyżowej, której pamiątką i sakramentalnym
uobecnieniem jest Eucharystia. Uczestnictwo w niej jest dla nas żywotne,
dlatego Kościół nakazuje nam uczestnictwo we Mszy św. w niedziele i
najważniejsze święta (Kodeks Prawa Kanonicznego 1246-1248; KKK 2042) i
zachęca do jak najczęstszego udziału, także w dni powszednie, najlepiej pełnego
tzn. połączonego z przyjmowaniem Komunii św.
Czy można zatem dostąpić zbawienia nie chodząc do
kościoła, tzn. nie uczestnicząc we Mszy św.? Największe wrażenie na mnie
zrobiła odpowiedź na to pytanie, której udzielił znany amerykański konwertyta i
biblista – Scott Hahn – w wykładzie do Listu do Hebrajczyków. W dziesiątym
rozdziale tego Listu czytamy:
„Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca
Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez
zasłonę, to jest przez ciało swoje. Mając zaś kapłana wielkiego, który jest nad
domem Bożym, przystąpmy z sercem prawym, z wiarą pełną, oczyszczeni na duszy od
wszelkiego zła świadomego i obmyci na ciele wodą czystą. Trzymajmy się
niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał
obietnicę. Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do
dobrych uczynków. Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało
zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im
wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień. Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po
otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej
za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który
ma trawić przeciwników” (10,19-27 BT).
Co ma na myśli autor Listu do Hebrajczyków pisząc: „Jeśli
bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie
ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy”? Czyżby wszystkie grzechy
dobrowolne? A ponieważ w definicji grzechu leży dobrowolność i świadomość,
możemy to określenie (dobrowolne) opuścić. Gdyby więc powyższe słowa odnosiły się
do grzechu w ogóle, do każdego grzechu, oznaczałoby to tak naprawdę, że żaden
grzech, zwłaszcza ciężki, nie mógłby być odpuszczony. Taka interpretacja byłaby
nie tylko przerażająca, ale co ważniejsze, niezgodna z nauką Kościoła. Jednym z
artykułów wyznania wiary jest wiara w „opuszczenie grzechów”. Dlatego za KKK i Scottem
Hahnem uważam, że wyjaśnienia powyższych słów natchnionego autora trzeba szukać
w kontekście bliższym. W zdaniu bezpośrednio poprzedzającym interesujące nas
zdanie czytamy: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało
zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im
wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień”. Owe „wspólne zebrania” to nic innego
jak spotkanie wspólnoty Kościoła, w czasie których celebrowano Eucharystię:
KKK 2178:
„Praktyka zgromadzenia chrześcijańskiego wywodzi się od czasów apostolskich
(Por. Dz 2, 42-46; 1 Kor 1 1,17). List do Hebrajczyków przypomina: ‘Nie
opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych,
ale zachęcajmy się nawzajem’ (Hbr 10, 25).
Tradycja zachowuje wspomnienie wciąż aktualnego
pouczenia: ‘Przyjść wcześnie do Kościoła, aby zbliżyć się do Pana i wyznać
swoje grzechy, wzbudzić żal w modlitwie... Uczestniczyć w świętej i Boskiej
liturgii, zakończyć modlitwę, nigdy nie wychodzić przed rozesłaniem... Często
mówiliśmy: ten dzień jest wam dany na modlitwę i odpoczynek. Jest dniem, który
Pan uczynił. Radujmy się w nim i weselmy’ (Autor anonimowy, Sermo de die dominica: PG 86/I, 416 C;
421 C)”.
Jezus Chrystus „jest ofiarą przebłagalną za nasze
grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata” (1 J 2,2
BT), a Eucharystia jest uobecnieniem tej ofiary. To właśnie dzięki tej ofierze
nasze grzechy mogą zostać przebaczone, a jeśli lekceważymy Eucharystię, to w
konsekwencji lekceważymy Jezusa i Jego jedyną Ofiarę, dzięki której możemy być
zbawieni, i dlatego zgodnie ze słowami natchnionego autora „nie ma już dla nas
ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie
sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników”.
Czyżby więc opuszczanie Eucharystii było grzechem gorszym
niż wszystkie inne? Nie, chodzi o coś innego. Mianowicie o to, że lekceważenie
Eucharystii można porównać do lekceważenia przyjęcia jedynego leku, który może
uzdrowić naszą chorobę, a tą chorobą są nasze grzechy. To w Eucharystii w
sposób sakramentalny dokonuje się ofiara za nasze grzechy, dokonuje się nasze
zbawienie. Ono jest najważniejszym celem naszego życia, wobec którego znaczenie
innych blednie. Dlatego ceńmy sobie bardzo „wspólne spotkanie” – Eucharystię,
która jest sakramentem naszego zbawienia, aby słowa Hbr 2,3 nie odnosiły się do
nas: „Jakże my unikniemy kary, jeśli nie będziemy się troszczyć o tak
wielkie zbawienie?”
Przy okazji chcę powiedzieć jeszcze o opuszczaniu Mszy
św. niedobrowolnym, np. z powodu choroby. Jest wielu ludzi pobożnych, którzy
całe życie regularnie uczestniczyli we Mszy św. niedzielnej i w święta
nakazane. I kiedy przychodzi starość lub choroba, i nie mogą iść do kościoła,
czują się z tym bardzo źle, uważają to za grzech i jako grzech wyznają na
spowiedzi. Otóż oczywiście taka niezawiniona nieobecność na Mszy św. nie jest
grzechem. Pan Bóg nie wymaga rzeczy niemożliwych. I kiedy ktoś jest chory, albo
z powodu śniegu lub lodu na drodze nie może się dostać do kościoła, pomimo
tego, że bardzo tego chce – nie grzeszy. Tylko nieobecność z lenistwa i
lekceważenia jest grzechem. Jeśli ktoś nie może uczestniczyć fizycznie we Mszy
św., może ją wysłuchać w radio lub telewizji, lub choćby odczytać i rozważać
słowo Boże danej Mszy św., pomodlić się i duchowo łączyć się ze zgromadzeniem
zebranym w najbliższym kościele, ofiarowanie swojego cierpienia, duchowa
Komunia św. Z pewnością taki duchowy udział we Mszy św., nawet bez fizycznej
obecności w kościele, będzie miły w oczach Pana Boga. Jeśli Bogu oddajemy to
wszystko, co możemy, nawet jeśli to będzie bardzo mało, będzie cenne w Jego
oczach.
***
Tekst ukazał się na portalu fronda.pl