„Czy mogę
zasugerować, że istnieje nowa mniejszość w świecie, a nawet Kościele? Mam na
myśli tych, którzy opierając się na łasce i miłosierdziu Boga, walczą o cnotę i
wierność. Myślę o parach, które przychodzą do Kościoła po sakrament małżeństwa –
biorąc pod uwagę fakt, że przynajmniej w Ameryce Północnej tylko połowa naszych
ludzi przyjmuje ten sakrament. To pary, które zainspirowane nauczaniem
Kościoła, że małżeństwo jest na zawsze, przetrzymały razem różne próby. To pary,
które przyjęły Boży dar wielodzietności. To młodzi mężczyźni i kobiety, którzy
zdecydowali się nie żyć razem aż do małżeństwa. To homoseksualni mężczyźni i
kobiety, którzy chcą żyć w czystości. To pary, w których żona postanowiła
poświęcić obiecującą karierą zawodową, aby pozostać w domu i wychowywać dzieci…
Ci wspaniali ludzie dzisiaj często czują się mniejszością, na pewno w kulturze,
ale nawet czasami w Kościele! Wierzę, że jest ich znacznie więcej, niż nam się
wydaje, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze ciśnienie, często czują się wykluczeni.
Kto może dać im wsparcie i zachętę? Telewizja? Czasopisma lub gazety? Filmy?
Boadway? Ich rówieśnicy? Zapomnij! Oni patrzą w stronę Kościoła i na nas,
szukając wsparcia i zachęty oraz serdecznego poczucia ‘włączenia’, otwartości
na nich. Nie możemy ich zawieść”. (Kard. Timothy Dolan z Nowego Jorku w czasie obecnego
Synodu Biskupów, za: „Gość Niedzielny”, nr. 43 z 25 października 2015 r. )
Szukaj na tym blogu
piątek, 23 października 2015
niedziela, 18 października 2015
Modlitwa o życie szczęśliwe
"Abyśmy zatem mogli osiągnąć ów żywot szczęśliwy, Życie, które stało
się ciałem, nauczyło nas modlić się. Nie w wielu słowach, jak gdyby
wysłuchanie zależało od naszej wymowności. Wszak modlimy się do Tego,
który - jak mówi Pan - wie, co nam potrzeba, zanim Go poprosimy.
Mogłoby nas dziwić, dlaczego zachęca nas do modlitwy Ten, który zna nasze prośby, zanim Go poprosimy, gdybyśmy nie pamiętali, że Pan i Bóg nasz nie chce w ten sposób dowiedzieć się o naszych potrzebach, jako że zna je doskonale, ale poprzez modlitwę ożywić nasze pragnienie, abyśmy umieli przyjąć to, co nam dać zamierzył. Dlatego mówi nam Pismo: 'Rozszerzcie wasze serca; nie wprzągajcie się w jedno jarzmo z niewierzącymi'.
Ten wielki dar, którego 'oko nie widziało', bo nie ma barwy, 'ani ucho nie słyszało', bo nie jest dźwiękiem, 'ani w serce człowieka nie wstąpiło', bo właśnie serce człowieka ma tam wstąpić, przyjmiemy tym skuteczniej, im mocniejsza będzie nasza wiara, silniejsza nasza nadzieja, gorętsze pragnienie.
W tej przeto wierze, nadziei i miłości modlimy się nieprzerwanie ustawicznym pragnieniem. W określonych jednakże godzinach i okolicznościach również słowami zwracamy się do Boga, aby za pośrednictwem tych znaków napomnieć samych siebie i przypomnieć, o ile postąpiliśmy w świętym pragnieniu, i jeszcze goręcej zachęcić się do jego pomnażania. Im żywsze będzie pragnienie, tym większy skutek. Dlatego słowa Apostoła: 'Nieustannie się módlcie', cóż innego oznaczają, jeśli nie to: Pragnijcie nieustannie otrzymać życie szczęśliwe od Tego, który może je dać. Życiem szczęśliwym zaś nie może być żadne inne poza wiecznym.[1](Św. Augustyn)
Mogłoby nas dziwić, dlaczego zachęca nas do modlitwy Ten, który zna nasze prośby, zanim Go poprosimy, gdybyśmy nie pamiętali, że Pan i Bóg nasz nie chce w ten sposób dowiedzieć się o naszych potrzebach, jako że zna je doskonale, ale poprzez modlitwę ożywić nasze pragnienie, abyśmy umieli przyjąć to, co nam dać zamierzył. Dlatego mówi nam Pismo: 'Rozszerzcie wasze serca; nie wprzągajcie się w jedno jarzmo z niewierzącymi'.
Ten wielki dar, którego 'oko nie widziało', bo nie ma barwy, 'ani ucho nie słyszało', bo nie jest dźwiękiem, 'ani w serce człowieka nie wstąpiło', bo właśnie serce człowieka ma tam wstąpić, przyjmiemy tym skuteczniej, im mocniejsza będzie nasza wiara, silniejsza nasza nadzieja, gorętsze pragnienie.
W tej przeto wierze, nadziei i miłości modlimy się nieprzerwanie ustawicznym pragnieniem. W określonych jednakże godzinach i okolicznościach również słowami zwracamy się do Boga, aby za pośrednictwem tych znaków napomnieć samych siebie i przypomnieć, o ile postąpiliśmy w świętym pragnieniu, i jeszcze goręcej zachęcić się do jego pomnażania. Im żywsze będzie pragnienie, tym większy skutek. Dlatego słowa Apostoła: 'Nieustannie się módlcie', cóż innego oznaczają, jeśli nie to: Pragnijcie nieustannie otrzymać życie szczęśliwe od Tego, który może je dać. Życiem szczęśliwym zaś nie może być żadne inne poza wiecznym.[1](Św. Augustyn)
sobota, 17 października 2015
Jezus cierpiał od zawsze
Pracując jako kapelan w szpitalu spotkałem chorą w
podeszłym wieku, która powiedziała mi coś takiego o swoim cierpieniu, co
zapamiętałem do dzisiaj. Nie pamiętam reszty rozmowy. Nie potrafię więc powiedzieć,
co ją sprowokowało do takich słów; nie pamiętam, co odpowiedziałem. Ale to
jedno zdanie wryło się w moją pamięć, a przynajmniej taki sens jej wypowiedzi: „Pan
Jezus cierpiał trzy godziny, a ja już tak długo”.
To zdanie przypomniało mi się znowu przy lekturze jutrzejszej Ewangelii na stronie orygenes.pl[1]. Obok tekstu polskiego jest grecki oryginał. Zwróciłem uwagę na zdanie: „Jezus im odparł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?»” (Mk 10, 38). Porównując je z oryginałem greckim ze zdziwieniem zauważyłem, że Jezus mówi o kielichu, który „pije”, i o chrzcie, który przyjmuje już teraz. Nie ma mowy o kielichu, który ma wypić, czy o chrzcie, który ma przyjąć dopiero w nieokreślonej bliżej przyszłości. W obu miejscach użyty czasownik jest w czasie teraźniejszym. Dosłowne tłumaczenie: „Czy możecie pić kielich, który ja piję, i przyjąć chrzest, który ja przyjmuję?”.
To zdanie przypomniało mi się znowu przy lekturze jutrzejszej Ewangelii na stronie orygenes.pl[1]. Obok tekstu polskiego jest grecki oryginał. Zwróciłem uwagę na zdanie: „Jezus im odparł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?»” (Mk 10, 38). Porównując je z oryginałem greckim ze zdziwieniem zauważyłem, że Jezus mówi o kielichu, który „pije”, i o chrzcie, który przyjmuje już teraz. Nie ma mowy o kielichu, który ma wypić, czy o chrzcie, który ma przyjąć dopiero w nieokreślonej bliżej przyszłości. W obu miejscach użyty czasownik jest w czasie teraźniejszym. Dosłowne tłumaczenie: „Czy możecie pić kielich, który ja piję, i przyjąć chrzest, który ja przyjmuję?”.
Kielich jest obrazem Bożego gniewu i sądu, który Jezus
przyjmuje na siebie za grzeszników. Chrzest oznacza tu cierpienie i męczeńską śmierć.
Ta zapowiedź spełni się w czasie męki i śmierci Pana. Dlaczego zatem mówi On o
tych rzeczywistościach w czasie teraźniejszym? Opowiadanie o prośbie synów
Zebedeusza występuje bezpośrednio po trzeciej zapowiedzi Jezusa Jego męki,
śmierci i zmartwychwstania. On dokładnie wiedział, kiedy i w jaki sposób umrze,
i to wszystko, co poprzedzi Jego śmierć i co po niej nastąpi. A skoro wiedział,
to już przeżywał. Od początku swego ludzkiego życia Pan żył ze świadomością
tego, jak Jego ziemskie życie się zakończy. Widział każdy element Jego męki. Odczuwał
ból uderzeń biczowania, cierni wbijających się w Jego głowę, ból krzyżowania i
samotność umierania. Dlatego Pan Jezus o kielichu i chrzcie mówi jako o czymś,
co już trwa. Od początku wcielenia, a właściwie od zawsze. Od wieczności. I dlatego
św. Piotr napisał:
„Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego
postępowania zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem,
ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy. On był
wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich
czasach się objawił ze względu na was”. (1 P 1:18-20 BT)
poniedziałek, 12 października 2015
Jednego potrzeba człowiekowi…
Przez cały
ubiegły tydzień zastanawiałem się nad niedzielną Ewangelią o bogatym
młodzieńcu. Przeczytałem parę komentarzy na ten temat. Rozważaliśmy tę
Ewangelię na spotkaniu biblijnym. A jednak pomimo tego umknęło mi coś, co jak
sądzę, jest najważniejszym przesłaniem niedzielnej Ewangelii. Uświadomił mi to
wczoraj jeden obrazek i jedno zdanie z portalu orygenes.pl: „Jeden
człowiek” słyszy: „Brakuje ci jednego…”,
a „tylko jeden Bóg jest dobry”…
piątek, 9 października 2015
Nie byłoby św. Maksymiliana bez przykładu jego rodziców
Czytając listy św. Maksymiliana Marii Kolbe do jego matki
uświadomiłem sobie, jaki wielki wpływ miało życie jego rodziców na decyzje przyszłego
świętego. Nie byłoby franciszkanina o. Maksymiliana Marii Kolbego, gdyby nie
było heroicznego życia Marianny i Juliusza Kolbe. Rajmund (imię chrzcielne św.
Maksymiliana) wraz ze swoim bratem Franciszkiem postanowili zostać
franciszkanami. W tym celu udali się do Lwowa, gdzie wstąpili do małego
seminarium franciszkanów konwentualnych. Już wtedy Rajmund oddał się Maryi.
Stało się to przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej, w
tym samym miejscu, gdzie w 1656 r. król Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową
Polski i złożył sławne śluby.
„Z twarzą pochyloną ku ziemi” - napisze
w swoich pamiętnikach – „obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej na
ołtarzu, że będę walczył dla Niej. Jak? - nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie
walkę orężem materialnym”.[1]
Rajmund był patriotą. I chociaż wcześniej postanowił
zostać franciszkaninem i kapłanem, miłość do Ojczyzny zdawała się być do tego
przeszkodą. Bo zrozumiał, że nie da się pogodzić zbrojnej walki o wolność
Ojczyzny z powołaniem zakonnym. Postanowił więc nie wstępować do nowicjatu i do
takiego kroku zamierzał przekonać swego brata. Kiedy już miał iść do o.
prowincjała, aby mu o tym powiedzieć, stało się coś, co zmieniło jego decyzję.
Dziewięć lat później pisał o tym w liście do swojej mamy:
„Najdroższa Mamo
(…) Przed nowicjatem ja raczej nie miałem chęci prosić o
habit i jego (Franciszka) chciałem odwieść… i wtedy była ta pamiętna chwila,
kiedy idąc do O. Prowincjała, aby oświadczyć, że ja i Franuś nie chcemy wstąpić
do Zakonu, usłyszałem głos dzwonka – do rozmównicy”.
Co takiego wtedy się stało? O tym możemy przeczytać w
przypisie: „Matka przyjechała wtedy do Lwowa donieść swoim synom, że po długich
rozmowach z mężem zdecydowali się oboje opuścić ten świat i poświęcić
szczególnej służbie Bogu. Ojciec miał pójść na tercjarza franciszkańskiego do
Krakowa, a matka zamieszkać u Sióstr Benedyktynek we Lwowie. Wobec takiej
postawy rodziców i sam o. Maksymilian Maria Kolbe postanowił ostatecznie wybrać
życie zakonne. Przedtem wyobraźnia stawiała mu przed oczy piękną i bohaterską
drogę służby wojskowej – dla wolnej Polski”.
Po tym wyjaśnieniu wracamy do przerwanego listu św.
Maksymiliana: „I tak potargał Pan Bóg wszystkie sieci diabelskie. – Już 9 lat
prawie minęło od tej chwili; z trwogą i z wdzięcznością ku Niepokalanej,
narzędziu miłosierdzia Bożego, myślę o tej chwili. – Co by się stało, gdyby Ona
nie podała wtedy swej ręki…”.[2]
Tak jak nie mielibyśmy św. Augustyna bez modlitwy i łez
św. Moniki, tak i też, jak sądzę, nie byłoby św. Maksymiliana bez jego rodziców
i ich wspaniałomyślnej decyzji. Oczywiście bardzo ważne jest tu jego oddanie
się Niepokalanej. To Ona tak pokierowała wydarzeniami, że przybycie matki
nastąpiło w decydującym momencie. Niepokalana posłużyła się rodzicami młodego
Rajmunda. Ich decyzja rozstania się i zamieszkania oddzielnie w różnych klasztorach
miała decydujący wpływ na jego postanowienie wstąpienia do franciszkanów.
Kiedy tak to sobie rozważałem, przypomniała mi się inna
historia. W czasie mojego pobytu w Niemczech miałem częsty kontakt z siostrami
św. Franciszka Solano, których klasztor mieścił się tuż obok naszego. Średnia
wieku we wspólnocie bardzo wysoka; zakonnice praktycznie nie miały powołań. Wielka
była więc ich radość, gdy doczekały się ślubów czasowych młodej kandydatki. Była
pogodna i lubiana przez wszystkich. Siostry wiązały z nią żywą nadzieję na odmłodzenie
wspólnoty. Na Mszy św., w czasie której składała śluby czasowe, siostry z tego
powodu śpiewały „Chwała na wysokości Bogu”. Nie było takiego wymogu liturgii. Był to wyłącznie wyraz ich radości.
Któregoś dnia opowiadała swoim współsiostrom, że jej
matka, która była wdową, spytała się jej i pozostałych swoich dzieci, czy będą
miały coś przeciwko, jeśli do ich rodzinnego domu sprowadzi się jej
„przyjaciel” i zamieszka z nią, mimo, iż nie mieli ślubu. Ona, „oczywiście, nic
przeciwko temu nie miała”. Może nie miała odwagi wymagać od matki, a może podobnie
jak ona, rzeczywiście nie widziała nic złego w tym, że jej matka będzie żyć z
mężczyzną bez ślubu.
Kilka miesięcy później ta młoda zakonnica opuściła zgromadzenie,
co w tej sytuacji uważam za decyzję jak najbardziej zrozumiałą. Przecież nie
widziała nic złego w konkubinacie swojej matki. A jeśli życie małżeńskie czy samotnej wdowy nie jest w niczym lepsze od
życia w konkubinacie, to tym bardziej nie ma istotnej różnicy pomiędzy
życiem ślubami zakonnymi, a jakimkolwiek innym sposobem życia.
czwartek, 8 października 2015
Dlaczego Europa odstępuje od Boga? Dlaczego księża porzucają stan kapłański?
To drugie zjawisko nie jest czymś
absolutnie nowym. Miało miejsce już w starożytności. Na pytanie Nicolasa Diaz o
współczesne wyzwania nowej ewangelizacji kard. Robert Sarah odpowiedział m.in.:
(…)
„Jeśli dziś rozważamy zanik wiary, jak i zanikające zainteresowanie (Bewusstsein) Bogiem i człowiekiem, brak rzeczywistej znajomości nauki Jezusa Chrystusa, dystansowanie się niektórych krajów od ich chrześcijańskich korzeni i to, co Jan Paweł II nazwał ‘cichą apostazją’, to zdajemy sobie sprawę z konieczności nowej ewangelizacji. Zakłada ona konieczność wyjścia poza teoretyczną tylko znajomość Słowa Bożego; każdy na nowo musi odbudować osobistą relację z Jezusem. (….)
Kiedy myślę o znaczeniu tego osobistego doświadczenia (spotkania i podążania za Synem Bożym) przypomina mi się jeden apoftegmatów Ojców Pustyni, który miał decydujący wpływ na moje studia biblijne w Jerozolimie. Przetłumaczony z koptyjskiego podkreśla znaczenie życia wewnętrznego, które jest czymś nieodzownym dla bycia chrześcijaninem: ‘Mnich spotyka innego mnicha i pyta go: „Dlaczego tak wielu porzuca życie monastyczne?”. Drugi mnich odpowiada: „Życie monastyczne podobne jest do psa, który ściga zająca. Biegnie za zającem i szczeka; inne psy słyszą jego ujadanie i dołączają się do niego. Jednak wszystkie biegnące psy, które nie widziały zająca, po jakimś czasie zadają sobie pytanie: ‘Ale właściwie za czym tak biegniemy? Dlaczego wciąż biegniemy?’. Zmęczone biegiem zostają z tyłu i przestają biec. Są jednak inne psy, które wciąż widzą zająca, i biegną za nim, aż go w końcu doganiają’. Co możemy nauczyć się z tego opowiadania? Jedynie ci, którzy swoje oczy mają mocno utkwione w osobie Chrystusa ukrzyżowanego, wytrwają do końca…(…)
Uważam, że ogromne znaczenie ekonomiczne, wojskowe, techniczne i medialne Zachodu bez Boga byłoby katastrofą dla świata. Jeśli Zachód nie nawróci się do Boga, to w rezultacie przyczyni się do odwiedzenia całego świata od chrześcijańskiej wiary; filozofia niewiary gorączkowo poszukuje zwolenników w nowych częściach kuli ziemskiej. W tym sensie mamy do czynienia z ateizmem, który coraz bardziej zaangażowany jest w pozyskiwaniu nowych zwolenników. Zdechrystianizowana kultura pragnie koniecznie rozszerzyć zakres swojej walki przeciwko Bogu. Aby kraje ze starą, ale dzisiaj w dużym stopniu obumarłą tradycją chrześcijańską, mogły powtórnie się narodzić, muszą zaczerpnąć nowych energii przez podjęcie nowej ewangelizacji”. ("Gott oder nichts", str. 203-205)
(…)
„Jeśli dziś rozważamy zanik wiary, jak i zanikające zainteresowanie (Bewusstsein) Bogiem i człowiekiem, brak rzeczywistej znajomości nauki Jezusa Chrystusa, dystansowanie się niektórych krajów od ich chrześcijańskich korzeni i to, co Jan Paweł II nazwał ‘cichą apostazją’, to zdajemy sobie sprawę z konieczności nowej ewangelizacji. Zakłada ona konieczność wyjścia poza teoretyczną tylko znajomość Słowa Bożego; każdy na nowo musi odbudować osobistą relację z Jezusem. (….)
Kiedy myślę o znaczeniu tego osobistego doświadczenia (spotkania i podążania za Synem Bożym) przypomina mi się jeden apoftegmatów Ojców Pustyni, który miał decydujący wpływ na moje studia biblijne w Jerozolimie. Przetłumaczony z koptyjskiego podkreśla znaczenie życia wewnętrznego, które jest czymś nieodzownym dla bycia chrześcijaninem: ‘Mnich spotyka innego mnicha i pyta go: „Dlaczego tak wielu porzuca życie monastyczne?”. Drugi mnich odpowiada: „Życie monastyczne podobne jest do psa, który ściga zająca. Biegnie za zającem i szczeka; inne psy słyszą jego ujadanie i dołączają się do niego. Jednak wszystkie biegnące psy, które nie widziały zająca, po jakimś czasie zadają sobie pytanie: ‘Ale właściwie za czym tak biegniemy? Dlaczego wciąż biegniemy?’. Zmęczone biegiem zostają z tyłu i przestają biec. Są jednak inne psy, które wciąż widzą zająca, i biegną za nim, aż go w końcu doganiają’. Co możemy nauczyć się z tego opowiadania? Jedynie ci, którzy swoje oczy mają mocno utkwione w osobie Chrystusa ukrzyżowanego, wytrwają do końca…(…)
Uważam, że ogromne znaczenie ekonomiczne, wojskowe, techniczne i medialne Zachodu bez Boga byłoby katastrofą dla świata. Jeśli Zachód nie nawróci się do Boga, to w rezultacie przyczyni się do odwiedzenia całego świata od chrześcijańskiej wiary; filozofia niewiary gorączkowo poszukuje zwolenników w nowych częściach kuli ziemskiej. W tym sensie mamy do czynienia z ateizmem, który coraz bardziej zaangażowany jest w pozyskiwaniu nowych zwolenników. Zdechrystianizowana kultura pragnie koniecznie rozszerzyć zakres swojej walki przeciwko Bogu. Aby kraje ze starą, ale dzisiaj w dużym stopniu obumarłą tradycją chrześcijańską, mogły powtórnie się narodzić, muszą zaczerpnąć nowych energii przez podjęcie nowej ewangelizacji”. ("Gott oder nichts", str. 203-205)
Subskrybuj:
Posty (Atom)