Nie tak dawno otrzymałem maila od młodego męża i ojca
dwójki dzieci z pytaniem o prawo do obrony własnej i swojej rodziny w razie
ataku. Jak to jest z nastawieniem drugiego policzka i miłością do nieprzyjaciół,
o których mówi Jezus?
Od czterech lat mieszka w Belgii, wcześniej 10 lat
mieszkał w Holandii. Widzi, że bezpieczeństwo w tych krajach pogorszyło się i
wciąż się pogarsza także wskutek imigrantów, o których mówi, że „Boga się nie
boją i gardzą nami”. Pisze: „Jakiś czas temu na mszy było czytanie, że
ludzie wierzący w Jezusa musza miłować swoich wrogów a nie tylko bliźnich, bo
swoich bliźnich to i poganie miłowali, tym się mamy właśnie odróżniać, że przy
dostaniu w policzek mamy nadstawić drugi, choć z nauczania KKK wynika, że życie
pochodzi od samego Boga i jest wartością nadrzędna i człowiek ma prawo się
bronić, siebie i swoja rodzinę a w razie zagrożenia życia, gdy nie ma innej
sposobności może nawet zranić czy nawet zabić napastnika - to przykład
ekstremalny”.
Słusznie, zgodnie z KKK mamy prawo do samoobrony i obrony
innych:
KKK 2263 Uprawniona obrona osób i społeczności nie jest
wyjątkiem od zakazu zabijania niewinnego człowieka, czyli dobrowolnego
zabójstwa. "Z samoobrony... może wyniknąć dwojaki skutek: zachowanie
własnego życia oraz zabójstwo napastnika... Pierwszy zamierzony, a drugi nie
zamierzony (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, II-II, 64, 7).
KKK 2264 Miłość samego siebie pozostaje podstawową zasadą
moralności. Jest zatem uprawnione domaganie się przestrzegania własnego prawa
do życia. Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest
zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios:
Jeśli ktoś w obronie własnego życia używa większej siły,
niż potrzeba, będzie to niegodziwe. Dozwolona jest natomiast samoobrona, w
której ktoś w sposób umiarkowany odpiera przemoc... Nie jest natomiast
konieczne do zbawienia, by ktoś celem uniknięcia śmierci napastnika zaniechał
czynności potrzebnej do należnej samoobrony, gdyż człowiek powinien bardziej
troszczyć się o własne życie niż o życie cudze (Św. Tomasz z Akwinu, Summa
theologiae, II-II, 64, 7).
KKK 2265 Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale
poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby.
Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony
możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec
się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną
jej odpowiedzialności”.
Właściwie to pytający już znalazł odpowiedź na swoje
pytanie. A jednak trochę dalej, po podaniu ekstremalnych przykładów przemocy,
pisze: „Włos się jeży jak się to czyta. Ci ludzie to Belzebuby wcielone. Jak
mam rozumieć w tym przypadku miłość do bliźniego? Czy Jezus także takich ludzi
miał na myśli? Jak miałoby się to objawiać? Jak mam szanować kogoś, kto
najchętniej ściąłby mi głowę a żonę zgwałcił? Być może to ja źle interpretuję to,
co widzę, sam już nie wiem....”
Te wątpliwości są właściwie czymś normalnym dla kogoś,
kto czuje się odpowiedzialny za swoją rodzinę i widzi zagrożenia, a na pewno
nie są złe same w sobie, przynajmniej jak długo człowiek jest otwarty na
przyjęcie wskazań Kościoła, nawet, jeśli niektóre z tych wymagań są trudne do
wypełnienia. Ale kiedy porówna się tekst Katechizmu Kościoła Katolickiego ze
słowami Pana zapisanymi w Ewangelii, to może pojawić się inna wątpliwość, którą
można wyrazić pytaniem: Czy nie ma pomiędzy nimi sprzeczności? Ewangelia, do
której nawiązuje pytający, została przeczytana 19. lutego, w 7. niedzielę
zwykłą:
„Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A
Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy
policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją
szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa
tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć
od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a
nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych
nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami
Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi
nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i
niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za
nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie
tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?
Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. (Mt 5,
38-48).
Wydaje się, że mamy tu sprzeczność pomiędzy Ewangelią, a
KKK: Ewangelia zawiera wymagania Pana Jezusa stawiane wobec swoich uczniów, aby
nie stawiali oporu złemu, nastawiali policzek, a w KKK czytamy o tym, że mamy
prawo, a nawet obowiązek obrony swoich najbliższych i siebie samych. Jak
wytłumaczyć i usprawiedliwić interpretację KKK dającą prawo do samoobrony?
Mark Twain powiedział: „Trzymaj się z dala od ludzi,
którzy chcą zniszczyć albo pomniejszyć twoje marzenia i pragnienie wielkości.
To mali ludzie tak postępują. Prawdziwie wielcy pragną twojej wielkości i przy
nich czujesz, że i ty możesz stać się wielki”. Słowa Jezusa są przeciwieństwem
postępowania „małych ludzi”. Pan wzywa do wielkości, która przewyższa
możliwości człowieka. „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec
wasz niebieski”. Mówiąc inaczej: „Bądźcie tak
wielcy, jak wielki jest Ojciec wasz
niebieski”. Pan Jezus od swoich uczniów wymaga więcej, niż kilka wieków
wcześniej Pan Bóg wobec Izraela: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!”. Pan Jezus chce nie tylko,
żeby Jego uczniowie byli święci, doskonali czy wielcy, bo Ojciec jest święty, doskonały, wielki; to, co On pragnie,
nieskończenie przewyższa to dawne wymaganie, bo Pan stawia swoim uczniom
wymaganie, aby byli tak święci,
doskonali, wielcy, jak Ojciec
niebieski jest święty, doskonały, wielki. Czy to możliwe? Nie, to jest
niemożliwe. Pan Jezus używa tu figury zwanej hiperbolą, od hyperbole z
języka greckiego. W oryginale to
słowo składa się ono z dwóch części składowych: hyper – „ponad”, i bole
od ballein – „rzucać”. Czyli to to
„rzut ponad”. Według ks. Remigiusza
Popowskiego („Wielki słownik grecko-polski Nowego Testamentu”) hyperbole oznacza: „nadzwyczajność;
nadmiar, zbytek, ogrom; stopień najwyższy”. Hiperbola polega na przesadzie, nadmiarze, dlatego niekoniecznie należy rozumieć ją dosłownie. Używamy tego środka wyrazu na co dzień:
„Ta paczka waży chyba tonę”, „Piotr pędzi jak strzała”. Czy ktoś słyszący takie
zdanie rozumie je dosłownie? Raczej nie, ale zrozumie, że wspomniana paczka
musi być bardzo ciężka, a ktoś biegnie bardzo szybko.
Nie inaczej było dwa tysiące lat temu. Tego
stylistycznego środka używali także rabini nauczający w czasach Jezusa. Nie
jest to więc figura retoryczna, którą wymyślił Jezus, ale trzeba powiedzieć, że
używał jej chętnie. „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden
bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9) jest hiperbolą, której nie
należy rozumieć dosłownie. Bo gdyby dosłownie rozumieć słowa Pana, to trzeba
stwierdzić, że nie stosowali się do nich Ewangeliści (Mt 4, 21), św. Paweł (Mt
4, 16), Matka Pana (Łk 2, 48), a nawet On sam (Łk 11, 11)[1].
Co oznaczają więc słowa Pana, który mówi do swoich uczniów, żeby nikogo na
ziemi nie nazywali swoim ojcem? Oznaczają one, że Ojciec niebieski jest ojcem par excellence, czyli ojcem, z którym
nie można porównać żadnego innego, choćby najlepszego ojca. Podobnie słowa
Pana: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki,
żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem”
(Łk 14, 26) są hiperbolą. Pan Jezus nie nakazuje nam, żebyśmy kogokolwiek
nienawidzili, a tym bardziej swoich najbliższych. Jego słowa oznaczają, że ten,
kto chce być Jego uczniem, nie może kochać nikogo bardziej niż Jego samego
(por. Mt 10, 37). Podobnie słowa o nastawianiu drugiego policzka są hiperbolą.
W czasie męki uderzony Pan nie nastawił drugiego policzka, ale zapytał: „Dlaczego
mnie bijesz?” (J 18, 22-23).
W hiperboli chodzi o pokreślenie
prawdy, którą autor wyraża przez oczywisty nadmiar. Przesadą jest stawianie
człowiekowi wymagań, żeby był jak Bóg. Ale wymaganie pozostaje. Jak rozumieć
słowa Pana, żeby nie stawiać oporu złemu?
Dobrze to wyjaśnił M. Scott Peck
w książce „The People of the Lie” („Kłamcy”). Autor opisuje przypadki zła
jednostkowego (tzn. popełnianego przez pojedynczych ludzi) i grupowego (którego
autorem jest mniejsza lub większa grupa ludzi). Jako przykłady zła jednostkowego
Peck wypiera niektóre przypadki z własnej praktyki psychiatrycznej, zaś
przykładem zła grupowego jest zbrodnia wojenna z MyLai z czasów wojny USA z Wietnamem.
Niezależnie czy chodziło o zło, którego autorem jest pojedynczy człowiek czy
grupa ludzi, w każdym z takich przypadków mamy do czynienia z kłamstwem,
dlatego taki tytuł książki. Człowiek popełniający zło, zanim okłamie innych,
okłamuje siebie samego. Życie w kłamstwie należy do istoty zła. Ale najciekawsze
jest jej zakończenie. W ostatnim rozdziale zatytułowanym „Niebezpieczeństwo i
nadzieja” („The Danger and the Hope”) autor pisze o niebezpieczeństwie zajmowania
się złem, ale też i o nadziei jego pokonania. W jaki sposób jest to możliwe? Z
punktu widzenia chrześcijanina odpowiedź Pecka jest oczywista: „Zło może być
pokonane tylko przez miłość”; nie może być to walka skoncentrowana jedynie na
złu. Dla uzasadnienia tego twierdzenia autor posługuje się cytatem z książki Aldousa
Huxley’a „The Devils of Loudun”:
„Efekty stałej i intensywnej koncentracji na złu są
zawsze katastrofalne. Tym, którzy organizują wyprawy krzyżowe nie dla Boga, lecz przeciw demonowi obecnemu w innych, nie udaje się uczynić świata
lepszym. Albo zostawiają to takim, jakim był, albo czasami nawet znaczenie
gorszym niż był przed ich wyruszeniem na wyprawę. Przez koncentrowanie się na
złu przyczyniamy się, niezależnie od wzniosłości naszych intencji, do tworzenia
okazji do manifestowania się zła. (…) Kto skupia swoją uwagą na złu, czy choćby
na samej idei zła, nie może nie odczuć skutki tej koncentracji. Być bardziej przeciwko diabłu, niż dla Boga, jest skrajnie niebezpieczne”.[2]
Jeśli walczymy ze złem starając się zniszczyć go w
innych, to możemy nawet nie zauważyć, kiedy będziemy się starali zniszczyć ich
samych. Efektem byłoby także zniszczenie dobra w nas samych. Nie można pokonać
zła, przyjmując jego metody działania. Bo przyjmując sposoby działania zła,
opowiadamy się po jego stronie. Jedynym sposobem, w jaki możemy pokonać zło,
jest miłość.
„To brzmi tak prosto, że trzeba sobie zadać pytanie,
dlaczego nie jest to prawda bardziej oczywista? Jednakże trzeba przyznać, że
jakkolwiek prosto i jasno to brzmi, metodologia miłości jest trudna w praktyce
i wymawiamy się od jej stosowania. W pierwszym momencie wydaje się to nawet
niemożliwe. Bo jak kochać ludzi, którzy są źli? A jednak właśnie to jest to, co
musimy czynić. (…)
Uzdrowić zło może tylko miłość jednostek. Wymagana jest ochotna
ofiara. Indywidualny terapeuta musi zgodzić się na to, aby jego czy jej własna
dusza stanie się polem bitwy. On czy ona musi ofiarniczo zaabsorbować zło w siebie.
Ale co uchroni tę duszę przez zniszczeniem? Jeśli ktoś
przyjmie zło do własnego serca, niczym włócznię, czy może jego dobroć zostać
zachowana? Nawet jeśli zło zostało pokonane, to czy razem z nim nie przestanie
istnieć także dobro? Co zostałoby przez to osiągnięte poza pewnym kompromisem
bez znaczenia?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż
posługując się językiem mistyki. Mogę powiedzieć tylko, że w takim przypadku
dokonuje się jakaś tajemnicza alchemia, przez którą ofiara staje się zwycięzcą.
Jak C. S. Lewis napisał: ‘Jeśli ochotna ofiara, która nie popełniła żadnej zdrady,
została zabita w miejsce zdrajcy, Stół pęknie, a sama Śmierć zacznie działać w
przeciwnym kierunku’.
Nie wiem, jak to się dzieje. Ale wiem, że tak właśnie
jest. Wiem, że dobrzy ludzie mogą świadomie i dobrowolnie zgodzić się na to, że
zostaną przeszyci złem innych – przez co zostają złamani, a jednak jakoś nie-złamani
– nawet zabici w pewnym sensie, a jednak wciąż pozostają przy życiu i nie
poddają się. Jeśli dzieje się coś takiego, to w tym momencie następuje małe
przesunięcie w balansie sił na świecie” (M. Scott Peck, „People of the Lie”,
str. 267, 269-270).
Czy to znaczy, że mamy szukać męczeństwa? Nie. Chrystus
nakazał uciekać w obliczu prześladowań (Mt 10, 23). On sam poniósł męczeństwo,
ale dopiero gdy przyszła Jego godzina. Wtedy nie stawiał oporu, nie bronił się.
Ale wcześniej wymykał się zawsze z rąk prześladowców. Kiedy Jego rodacy chcieli
Go zrzucić z góry, „przeszedłszy pośród nich oddalił się” (Łk 4, 30). Jak to
zrobił? Używając siły fizycznej albo swej mocy Bożej. W każdym razie nie dał
się zabić przed czasem. To samo można zauważyć u Jego pierwszych uczniów.
Uciekali oni przed prześladowaniami, ale kiedy przyszedł ich czas, przyjmowali
mękę i śmierć. Trzeba więc, żebyśmy i my żyli dla Pana, a jednocześnie byli gotowi
dla Niego oddać życie.
„Pełnię miłości, którą winniśmy się, bracia najdrożsi,
wzajemnie kochać, określił sam Pan mówiąc: ‘Nikt nie ma większej miłości od
tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich’. Wniosek, jaki z tego
wyciąga św. Jan Ewangelista w swoim Liście, jest następujący: ‘Jak Chrystus
oddał za nas życie swoje, tak i my winniśmy oddać życie za braci’, miłując się
wzajemnie tak, jak On nas umiłował i oddał za nas swoje życie.
A oto co na ten temat czytamy w Księdze Przysłów Salomona:
‘Gdy z możnym do stołu usiądziesz, pilnie uważaj, co położono przed tobą, a
wyciągając swoją rękę wiedz, że i ty musisz to samo przygotować’. Cóż jest
stołem możnego, jeśli nie ten stół, skąd bierzemy Ciało i Krew Chrystusa, który
oddał za nas swoje życie? A co znaczy zasiadać przy tym stole, jeśli nie
przystępować doń z pokorą? Co oznacza uważać pilnie na potrawy, które kładą
przed tobą, jeśli nie to, żeby godnie myśleć o tak wielkiej łasce? I cóż
wreszcie znaczy wyciągać rękę i wiedzieć, że masz przygotować takie same
potrawy, jeśli nie to, o czym już mówiłem, a mianowicie że Chrystus oddał za
nas swoje życie, a więc że i my winniśmy oddać nasze życie za braci? Mówi
bowiem św. Piotr Apostoł: ‘Chrystus cierpiał za nas, zostawiając nam przykład,
abyśmy wstępowali w Jego ślady’. To oznacza przygotować takie same potrawy.
Uczynili tak męczennicy płonąc gorącą miłością. Jeśli nie czcimy na próżno ich
pamięci, to przystępując do stołu Pańskiego i biorąc udział w uczcie, którą i
oni się sycili, trzeba, żebyśmy za ich przykładem przygotowali również, co
należy”. (św. Augustyn, Komentarz do Ewangelii św. Jana)
[1] Wprawdzie Jezus poza Bogiem Ojcem
nie nazywa nikogo swoim ojcem, ale na
wielu miejscach używa tego słowa w odniesieniu do innych. To znaczy, że nie
odnosił tego słowa wyłącznie do Ojca niebieskiego.
[2] Por. August Strindberg: „Kto zbyt długo
walczy ze smokiem, w końcu staje się taki, jak on”. Friedrich W. Nietzsche: „Kto walczy z potworami, powinien się strzec,
by walka nie uczyniła go jednym z nich”.