W obecnych czasach pary
wstępujące w związek małżeński mają statystycznie rzecz biorąc ok. 50 %
szans na to, że okaże się trwały. W tej sytuacji potrzeba naprawdę wiele
odwagi, aby zdecydować się na ten krok. A ci, którym jej wystarcza,
nierzadko podejmują pewne środki mające w ich przekonaniu zapewnić
trwałość ich związkowi. Jednym z nich jest wybór szczególnego miejsca,
np. cmentarza, gdzie chyba jakoś łatwiej uświadomić sobie powagę
przyrzeczenia wzajemnej miłości i wierność aż do śmierci. Innym
przykładem jest wybranie szczególnej daty. Czasem łączy się te dwa
elementy, jak miało to miejsce w przypadku opisanym poniżej.
Do zakonnika pracującego przy sanktuarium maryjnym zadzwoniła młoda kobieta. Razem ze swoim narzeczonym właśnie planują zawrzeć związek małżeński za rok, dokładnie w dniu, w którym jej rodzice powiedzieli sobie tu sakramentalne „Tak”. Trzeba w tym miejscu dodać, że kościół, o którym tu mowa, jest dla okolicznej ludności ulubionym miejscem do zawierania małżeństw. Ta tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie, czego przykładem jest rodzina tej młodej kobiety. Ponieważ jej rodzice zawarli w tym sanktuarium, jak się okazało, udane małżeństwo, także ona i jej narzeczony chcą to powtórzyć świadomie wybierając ten sam kościół i ta samą datę. Niestety, jak się okazało, sprawa nie jest taka prosta, bo w czasie pisania protokołu małżeńskiego ujawniła się pewna przeszkoda. Jej narzeczony – luteranin – był wcześniej żonaty. Proboszcz powiedział im, że musieliby rozpocząć proces o stwierdzenie nieważności tego pierwszego małżeństwa jej narzeczonego. Ale chociaż są ważne powody rokujące nadzieję na to, że ten pierwszy związek zostanie uznany za nieważny, to jednak jest bardzo mało prawdopodobne, że proces zakończyłby się w ciągu roku. Innymi słowy, nie gwarantował, że z całą pewnością będą mogli zawrzeć małżeństwo w upragnionym terminie. A w przyszłym roku w ten dzień wypada sobota, dokładnie jak w dniu ślubu jej rodziców. Jeśli zatem nie udałoby się zakończyć procesu w przeciągu roku, to na następny taki dzień musieliby czekać następnych kilka albo kilkanaście lat. W związku z tym ona ma pytanie: Czy możliwe byłoby, żeby zamiast katolickiego ślubu zawarli związek małżeński przed pastorem? Innymi słowy: Bardziej zależało jej na tym, żeby ich ślub odbył się w określonym miejscu i dniu, niż na tym, żeby to był związek sakramentalny.
Szczęśliwa data?
Tak, niektórzy widzą szansę na trwałość małżeństwa w dacie zawarcia ślubu. Kroniki ostatnich lat podają, że w takich dniach jak 9. 09. 1999, 10. 10. 2010, 11. 11. 2011 czy 12. 12. 2012 r. w Urzędach Stanu Cywilnego zawarto więcej małżeństw niż przeciętnie. Ale rekordową liczbę odnotowano w dniu 8. 08 1988 r. Być może w czterech ósemkach widziano obietnicę udanego małżeństwa zgodnie z chińską numerologią, według której liczba „8” jest szczęśliwa. Niewykluczone, że niektórzy czynili to ze względu na Jezusa i liczbową wartość Jego imienia w jęz. greckim (888). Trudno powiedzieć, które motywy były decydujące. Jedno jest pewne: 8. sierpnia 1988 r. w wielu Urzędach Stanu Cywilnego zanotowano kolejki chętnych do zawierania małżeństwa. W Stuttgarcie uczyniło to 38 par. 25 lat później dziennikarze miejscowych mediów przeprowadzili badanie. Co stało się z tym parami? Z trzydziestu ośmiu do dzisiejszego dnia przetrwała jeszcze tylko …jedna para. Są to Edeltraut i Peter Stumpf. W listopadzie 1988 r. zawarli związek sakramentalny i żyją zgodnie jako małżeństwo do dzisiaj. Jest to para szczególna, bo ona jest starsza od niego o 10 lat. Jak widać, nie było to przeszkodą, a niewykluczone, że przyczyniło się do trwałości ich związku. Trudno powiedzieć, jaki wpływ na małżeństwo srebrnych jubilatów miał fakt, że Peter Stumpf nosi czarny pas i jest mistrzem Wirtembergii w karate. Jak sam mówi, nigdy nie musiał korzystać ze swoich umiejętności ani w celu samoobrony, ani w obronie innych. Z okazji rocznicy srebrni jubilaci otrzymali 25 czerwonych róż i mercedesa z rejestracją upamiętniającą datę zawarcia przez nich związku cywilnego. Słusznie, bo przecież jako jedyni z 38 par, po 25 latach wciąż są razem.[1]
To może małżeństwo „na próbę”?
Mogłoby się wydawać, że dobrze jest, jeśli kandydaci do małżeństwa żyją jakiś czas razem przed ślubem, bo w ten sposób, jak twierdzą niektórzy, mogą się przekonać, czy pasują do siebie. A kiedy stwierdzą, że nie pasują do siebie, po prostu rozstaną się. Zawsze to lepsze, niż taki krok po zawarciu małżeństwa. Statystyki zaprzeczają temu. Według nich tylko ok. 50 % par, które żyją razem, później decyduje się na zawarcie małżeństwa. Co więcej, okazuje się, że ta druga połowa czyli pary, które po wspólnym zamieszkaniu przez jakiś czas bez ślub, później decydują się na jego zawarcie, ma mniejsze szanse na to, że ich małżeństwo będzie trwałe. Jeśli przeciętnie co druga para ma szansę na to, że ich związek będzie trwały, to wśród par, które przed zawarciem małżeństwa mieszkały razem, ta szansa wynosi jak 1:4, a więc jest o połowę mniejsza w porównaniu z parami, które przed ślubem nie „próbowały, czy pasują do siebie”.
To co w końcu? Czy jest jakaś dobra rada?
Nie wydaje się zatem, żeby data zawierania ślubu miała decydujący wpływ na trwałość małżeństwa. Można się domyślać, że także miejsce zawierania małżeństwa nie ma większego znaczenia. Wyżej przytoczyliśmy dane mówiące, że wspólne zamieszkiwanie przed ślubem zamiast zwiększać, aż dwukrotnie zmniejsza szansę na trwałość związku. Czy jest zatem coś, co ma pozytywny wpływ na trwałość małżeństw? Odwołując się do statystyk podanych na stronie ourcatolicmarriage.org[2] pragnę wskazać na dwie rzeczy: 1) stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć i 2) wspólna modlitwa małżonków. Małżonkowie stosujący metody naturalne planowania rodziny, oprócz innych dobroczynnych skutków tej metody wymienionych na wspomnianej stronie, znacznie zwiększają szansę na przetrwanie ich związku. Dla wspomnianych par ta szansa wynosi ponad 95 %. Mówiąc inaczej: 1 para na 20 rozwodzi się, czyli prawdopodobieństwo trwałości związku par stosujących naturalne metody planowania rodziny zwiększa się 10 razy w porównaniu do średniej. Jeszcze większy wpływ na trwałość małżeństw ma regularna, wspólna modlitwa małżonków. Jeśli małżonkowie modlą się razem, szansa na przetrwanie ich małżeństwa osiąga prawie 100 %. Około 0,3 % modlących się razem rozwodzi się, co daje w przybliżeniu 1 parę na 300. Zatem szansa na zachowanie związku par małżeńskich regularnie modlących się razem w porównaniu do średniej zwiększa się 150-krotnie.
***
Chcemy tak, jak rodzice!Do zakonnika pracującego przy sanktuarium maryjnym zadzwoniła młoda kobieta. Razem ze swoim narzeczonym właśnie planują zawrzeć związek małżeński za rok, dokładnie w dniu, w którym jej rodzice powiedzieli sobie tu sakramentalne „Tak”. Trzeba w tym miejscu dodać, że kościół, o którym tu mowa, jest dla okolicznej ludności ulubionym miejscem do zawierania małżeństw. Ta tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie, czego przykładem jest rodzina tej młodej kobiety. Ponieważ jej rodzice zawarli w tym sanktuarium, jak się okazało, udane małżeństwo, także ona i jej narzeczony chcą to powtórzyć świadomie wybierając ten sam kościół i ta samą datę. Niestety, jak się okazało, sprawa nie jest taka prosta, bo w czasie pisania protokołu małżeńskiego ujawniła się pewna przeszkoda. Jej narzeczony – luteranin – był wcześniej żonaty. Proboszcz powiedział im, że musieliby rozpocząć proces o stwierdzenie nieważności tego pierwszego małżeństwa jej narzeczonego. Ale chociaż są ważne powody rokujące nadzieję na to, że ten pierwszy związek zostanie uznany za nieważny, to jednak jest bardzo mało prawdopodobne, że proces zakończyłby się w ciągu roku. Innymi słowy, nie gwarantował, że z całą pewnością będą mogli zawrzeć małżeństwo w upragnionym terminie. A w przyszłym roku w ten dzień wypada sobota, dokładnie jak w dniu ślubu jej rodziców. Jeśli zatem nie udałoby się zakończyć procesu w przeciągu roku, to na następny taki dzień musieliby czekać następnych kilka albo kilkanaście lat. W związku z tym ona ma pytanie: Czy możliwe byłoby, żeby zamiast katolickiego ślubu zawarli związek małżeński przed pastorem? Innymi słowy: Bardziej zależało jej na tym, żeby ich ślub odbył się w określonym miejscu i dniu, niż na tym, żeby to był związek sakramentalny.
Szczęśliwa data?
Tak, niektórzy widzą szansę na trwałość małżeństwa w dacie zawarcia ślubu. Kroniki ostatnich lat podają, że w takich dniach jak 9. 09. 1999, 10. 10. 2010, 11. 11. 2011 czy 12. 12. 2012 r. w Urzędach Stanu Cywilnego zawarto więcej małżeństw niż przeciętnie. Ale rekordową liczbę odnotowano w dniu 8. 08 1988 r. Być może w czterech ósemkach widziano obietnicę udanego małżeństwa zgodnie z chińską numerologią, według której liczba „8” jest szczęśliwa. Niewykluczone, że niektórzy czynili to ze względu na Jezusa i liczbową wartość Jego imienia w jęz. greckim (888). Trudno powiedzieć, które motywy były decydujące. Jedno jest pewne: 8. sierpnia 1988 r. w wielu Urzędach Stanu Cywilnego zanotowano kolejki chętnych do zawierania małżeństwa. W Stuttgarcie uczyniło to 38 par. 25 lat później dziennikarze miejscowych mediów przeprowadzili badanie. Co stało się z tym parami? Z trzydziestu ośmiu do dzisiejszego dnia przetrwała jeszcze tylko …jedna para. Są to Edeltraut i Peter Stumpf. W listopadzie 1988 r. zawarli związek sakramentalny i żyją zgodnie jako małżeństwo do dzisiaj. Jest to para szczególna, bo ona jest starsza od niego o 10 lat. Jak widać, nie było to przeszkodą, a niewykluczone, że przyczyniło się do trwałości ich związku. Trudno powiedzieć, jaki wpływ na małżeństwo srebrnych jubilatów miał fakt, że Peter Stumpf nosi czarny pas i jest mistrzem Wirtembergii w karate. Jak sam mówi, nigdy nie musiał korzystać ze swoich umiejętności ani w celu samoobrony, ani w obronie innych. Z okazji rocznicy srebrni jubilaci otrzymali 25 czerwonych róż i mercedesa z rejestracją upamiętniającą datę zawarcia przez nich związku cywilnego. Słusznie, bo przecież jako jedyni z 38 par, po 25 latach wciąż są razem.[1]
To może małżeństwo „na próbę”?
Mogłoby się wydawać, że dobrze jest, jeśli kandydaci do małżeństwa żyją jakiś czas razem przed ślubem, bo w ten sposób, jak twierdzą niektórzy, mogą się przekonać, czy pasują do siebie. A kiedy stwierdzą, że nie pasują do siebie, po prostu rozstaną się. Zawsze to lepsze, niż taki krok po zawarciu małżeństwa. Statystyki zaprzeczają temu. Według nich tylko ok. 50 % par, które żyją razem, później decyduje się na zawarcie małżeństwa. Co więcej, okazuje się, że ta druga połowa czyli pary, które po wspólnym zamieszkaniu przez jakiś czas bez ślub, później decydują się na jego zawarcie, ma mniejsze szanse na to, że ich małżeństwo będzie trwałe. Jeśli przeciętnie co druga para ma szansę na to, że ich związek będzie trwały, to wśród par, które przed zawarciem małżeństwa mieszkały razem, ta szansa wynosi jak 1:4, a więc jest o połowę mniejsza w porównaniu z parami, które przed ślubem nie „próbowały, czy pasują do siebie”.
Nie wydaje się zatem, żeby data zawierania ślubu miała decydujący wpływ na trwałość małżeństwa. Można się domyślać, że także miejsce zawierania małżeństwa nie ma większego znaczenia. Wyżej przytoczyliśmy dane mówiące, że wspólne zamieszkiwanie przed ślubem zamiast zwiększać, aż dwukrotnie zmniejsza szansę na trwałość związku. Czy jest zatem coś, co ma pozytywny wpływ na trwałość małżeństw? Odwołując się do statystyk podanych na stronie ourcatolicmarriage.org[2] pragnę wskazać na dwie rzeczy: 1) stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć i 2) wspólna modlitwa małżonków. Małżonkowie stosujący metody naturalne planowania rodziny, oprócz innych dobroczynnych skutków tej metody wymienionych na wspomnianej stronie, znacznie zwiększają szansę na przetrwanie ich związku. Dla wspomnianych par ta szansa wynosi ponad 95 %. Mówiąc inaczej: 1 para na 20 rozwodzi się, czyli prawdopodobieństwo trwałości związku par stosujących naturalne metody planowania rodziny zwiększa się 10 razy w porównaniu do średniej. Jeszcze większy wpływ na trwałość małżeństw ma regularna, wspólna modlitwa małżonków. Jeśli małżonkowie modlą się razem, szansa na przetrwanie ich małżeństwa osiąga prawie 100 %. Około 0,3 % modlących się razem rozwodzi się, co daje w przybliżeniu 1 parę na 300. Zatem szansa na zachowanie związku par małżeńskich regularnie modlących się razem w porównaniu do średniej zwiększa się 150-krotnie.
[1] Na podstawie: „Mittelbayerische Zeitung“ z 16. 08. 2013 r., artykuł: “Stuttgartes letztes Ehepaar vom 8. 8. 1988“
Pars pro toto - to oczywisty błąd logiczny - dlatego jedynie tak na marginesie.
OdpowiedzUsuńZ Żoną prowadziliśmy wspólne gospodarstwo domowe na rok przed ślubem (zmarła moja matka i tak po prostu było nam łatwiej) - natomiast do pożycia doszło dopiero po ślubie kościelnym - swoista odmiana "dowodu miłości".
Na pewno wspólne prowadzenie gospodarstwa domowego pozwala lepiej się poznać, wyeliminować ewentualne sytuacje konfliktowe, nim jeszcze staną się zarzewiem awantury (np. banalne opuszczanie deski sedesowej), dopasować zapotrzebowanie na artykuły żywnościowe, środki czystości itp. To ważne elementy wspólnego życia o których często się zapomina, a które boleśnie dają o sobie znać w momencie zamieszkania razem.
W sumie to optymalny jest znany z Pisma Świętego "staż" u teścia.
Pozdrowienia dla szanownej małżonki... :-)
OdpowiedzUsuńPrzekażę.
OdpowiedzUsuńSzczęść Boże.